czwartek, 11 lipca 2013

Chapter 4

       Z bólem serca wstałam z łóżka i zakładając na stopy kapcie w kształcie niebieskiego ptaka "Angry Birds" ruszyłam do łazienki by wziąć poranny prysznic. Zapach truskawek rozchodził się po całej łazience, gdy myłam żelem całe ciało, a nastepnie myłam włosy szamponem o tym samym zapachu. Powiedzmy sobie jedno - kocham zapach truskawek. One zawsze przypominały mi ostatnie lato spędzone całą rodziną w Paryżu. Miałam wtedy 10 lat. Pamiętam każdy szczegół, śmiech mamy wciąż odbijał się w moich uszach choć było to jedynie moje wyobrażenie. 

  - pojedźmy w tym roku do Paryża - mama wyskoczyła z pomysłem ni stąd, ni z owąd. Zawsze miała dużo pomysłów, które niekontrolowanie z nami dzieliła.
  - Scarlett mówisz poważnie ? - spytał tata obejmując mamę od tyłu. Dla mnie i Sama było conajmniej obrzydliwe.
  - Bleeee - skomentowaliśmy uścisk
  - cicho zazdrośnicy - zaśmiała się. Jej śmiech jest taki dźwięczny i kobiecy. Chciałabym być kiedyś taka jak ona. Szczupła, idealna figura, długie, smukłe nogi, twarz niczym gwiazda filmowa na początku swej kariery. Ideał. Nie dziwię się ojcu, że oddał jej swoje serce. Nawet po bliźniaczej ciąży nie zgubiła swej figury.  Jakim cudem ? Chyba nikt mi nie odpowie na to pytanie - tak Andrew mówię poważnie - uśmiechnęła się 
  - a więc jutro zamawiam bilety - matka rzuciła mu się na szyję niczym nastolatka i pocałowała. Sam zaczął jęczeć jacy oni są obrzydliwi. Ja zaś stanęłam i przekrzywiając głowę nieco w bok przyglądałam im się z zainteresowaniem - ciekawe jak to jest całować się - spytałam się w myślach jednak na to pytanie także nie otrzymam odpowiedzi. Biegiem ruszyłam za bratem, który starał się rozwścieczyć pewną kobietę 

       Wtedy nie wiedziałam, że wakacje w Paryżu będą moimi ostatnimi, zarówno w sensie z matką i bratem jak i ogólnie w całym życiu. Co roku w wakacje Ojciec starał się mnie namówić na jakiś wyjazd, gdziekolwiek, ale ja nie chciałam nigdzie jechać. Wolałam zostać tutaj, poczytać książkę, pobawić się z psem lub zakraść bez wiedzy taty na strych by wtulić sie w ubrania matki. Tak to był mój sekret. Przez całe 8 lat bez wiedzy taty chociłam tam nałogowo by nie zapomnieć jej zapachu, który co nocy towarzyszył jej, kiedy tuliła mnie do snu. Może miałam wtedy 10 lat, ale sama świadomość, że ktoś może wam powiedzieć dobranoc i dać całusa w czoło dawała mi uczucie bezpieczeństwa i upewniała mnie w fakcie, że matka kocha mnie ponad wszystko.  


       Zeszłam na dół witając od progu kuchni Ojca czytającego świeżą prasę i pijącego kawę. 
  - co tam ciekawego w świecie - zagadnęłam go podchodząc do lodówki by wziąc z niej zimne mleko, którym zalałam płatki kukurydziane w mojej ulubionej miseczce z myszką miki. No co ? Ja też mam prawo do dziwactw. 
  - same kradzieże, wypadki i wręczanie nagród - mruknął wyłaniając twarz zza gazety. 
  - nic nowego - usiadłam obok ojca i w pośpiechu zaczęłam jeść swoje śniadanie. 
  - może zawioze cię dziś do szkoły ? - zaproponował. Był moim ratunkiem. Nie chciałam by Brooks jechał jeszcze moim samochodem wystarczyło, że będzie siedział w moim ogrodzie i dotykał moich rzeczy. 
  - bardzo chętnie - uśmiechnęłam się - ale tatuś zbieraj się bo mam być za 30 minut w szkole, a mam mały kawałek do niej - zaśmiałam się wkładając miskę do zmywarki. Mężczyzna jak na rozkaz wstał i ruszyliśmy do samochodu. Usiadłam na miejscu obok kierowcy, a torbę położyłam na nogach.
  - a więc przychodzi dzisiaj do ciebie ten kolega nie ? - zagadnął myśląc, że nie wyczuję tego, że powstrzymywał się całe śniadanie by go nie zadać
  - tak tato - zaśmiałam się i spojrzałam na niego
  - a jak się nazywa ?
  - Beau Brooks - na moje nieszczęście

  - Brooks ? Znam chyba jego matkę - powiedział dumny z swojego odkrycie
  - nie znam jego rodziców
  - podpytaj go czy ma może na imię Gina
  - nie omieszkam - usiadłam prosto i spojrzałam za szybę. Jazda z tatą przemijała szybciej, niż gdybym robiła to sama. Miałam do kogo się odezwać, a nie tylko śpiewać sama do siebie. Brakowało mi tego od dłuższego czasu. Porozmawiać z kimś choćby o głupim Brooksie.

        Samochód zatrzymał się, a za oknem ujrzałam budynek szkoły. Westchnęłam cicho 
  - do później tato - cmoknęłam go w policzek zanim wyszłam z samochodu
  - do później skarbie - zatrzasnęłam drzwi i ruszyłam do budynku. Tata chwilę po zamknięciu ruszył machając mi z uśmiechem na ustach. Dlaczego ja ? Jęknęłam robiąc zniesmaczoną minę i podeszłam do szafki by zostawić w niej torbę z zeszytami i zabrać zeszyt z Angielskiego. Jednego z przedmiotów, które kocham w tej szkole. 
  - Hej - usłyszałam za plecami głos Meredith. Codziennie siedziałam z nią na większości lekcji. No cóż nikt inny nie chce siedzieć z takim odmieńcem jak ja. Chyba, że chodziło o Matematykę u pana Morrisona. Tam siedzieliśmy tak jak usadził nas na początku roku szkolnego. Mi - na mojego niezwykle często uczęszczającego w życiu pecha - przydzielił do ławki Jamesa.
  - Hej - uśmiechnęłam się do dziewczyny
  - mam smutną wiadomość - jej słowa wypływały z jej ust bez żadnych kawałków jedenia. Ladies and Gentleman sukces!
  - jaką ?
  - nie ma Townsend i mamy lekcje z matematykiem - mówiła bez jakiegokolwiek entuzjazmu. To zawsze oznaczało, że siadamy tak jak na Matematyce. Czyżby los był dla mnie, aż taki brutalny ? Miałam dzisiaj dwa razy dzielić dziś ławkę z Yammouni ? Serio ?   - czyli nie siedzimy razem - mój smutek nie był teraz udawany. Serio lubiłam z nią siedzieć. Czasem nawet rozmawiałyśmy - jakkolwiek żałośnie brzmi to zdanie. 

       Weszłam do sali, gdzie wszyscy już dobrze byli poinformowani o zastępstwie. James siedział w czwartej ławce pod oknem i jak zawsze pisał sms-y do kogoś. Znając życie do któregoś z chłopaków. 
  - Dzień Dobry klaso - jego słowa były przesiąknięte jade. Kolejny nauczyciel, który nie lubił naszej klasy. James na dźwięk uderzenia dziennikiem o biurko usiadł prosto w ławce, a  telefon schował do kieszeni marynarki. Tak nasz mundurek u każdego ucznia składał się z koszuli, kamizelki, marynarki i w zależności czy chłopak czy dziewczyna, spódnicy lub spodni. Co mądrzejsi przerobili sobie mandurki tak by móc chować w nich ściągi czy telefony. 


      Poczułam szturchnięcie w ramie. Spojrzałam na Jamesa, który wzrokiem pokazał mi na kartkę na biurku 

                             Więc dzisiaj Beau idzie do ciebie dawać ci " korki " ? 

Spojrzałam ponownie na niego i napisałam 

No tak kazała Wice nie ?

Chłopak przeciągnął bliżej siebie kartkę  

              Uważaj na siebie Beau ma głupie pomysły. Nie mówię tu o żartach  

Spojrzałam przerażona na chłopaka po przeczytaniu jego wiadomości na co wzruszył rękoma

  - klaso z racji tego, iż matematyke mamy na ostatniej lekcji - zaczął nauczyciel - zostaje ona odwołana ponieważ teraz przerobimy owy materiał - wszyscy w klasie zaczęli cieszyć się jak jakieś małpy w zoo. 

                                  Beau ma czasem odchyły po prostu uważaj 

Troska chłopaka była dziwnie podejrzana
  - zapamiętam - powiedziałam cicho chłopakowi i zaczęłam przepisywać działania z tablicy.

____________

Jak tam u was?
Jak myślicie co miał na myśli James ? i jakie były jego intencje ?
Czekam na opinie ♥ 

1 komentarz:

  1. Moim zdaniem James ma dobre intencje
    Chciał ostrzec przed seksualnymi zachowaniami Beau
    Heheszki :D
    Czekam na rodział z korepetycji Beau :)

    OdpowiedzUsuń