niedziela, 24 listopada 2013

Chapter 38


                Droga do domu trwała trochę, ale mężczyzna nie zadawał nam na szczęście pytań. Jedyne co to spoglądał na nas co jakiś czas by sprawdzić czy wszystko dobrze. Dobrze wiedzieliśmy co o nas myślał. Banda dzieciaków, która miała problemy i nawiała, a teraz z podkulonym ogonem wraca do domu. Nie było tak, ale co mogliśmy poradzić ? Przecież nie mogliśmy powiedzieć od tak sobie, że mieliśmy problemy z handlarzami narkotyków i właśnie uciekłam od ojca, który wiózł mnie do internatu bo mieszkałam parę miesięcy u chłopaka bez jego zgody, dodatkowo sama im pomogłam z tego wyjść, ale byliśmy porwani przez jednego z owych handlarzy i zostałam prawie zgwałcona bo żądali zwrotu większej ilości gotówki niż powinni dostać. Wtedy na pewno wylądowalibyśmy na komisariacie i byli przesłuchiwani przez co wpakowalibyśmy się w kolejne problemy bo jak każdy wie pójście  na policję wplątuje osoby powiązane z tymi kręgami w większe bagno. Mogliśmy teraz jedynie się modlić o to by właśnie mężczyzna nas tam nie wiózł. Nie wiadomo co uważał za odpowiednie w tym momencie. Po drugie to było dość dziwne. Jedna dziewczyna i trzech przytulających ją chłopaków. Facet mógł nawet mieć teraz myśli erotyczne, a my nawet o tym nie wiedzieliśmy.


                Przytuliłam Lukeya mocniej, gdy mężczyzna zjechał z głównej drogi.


  - Gdzie pan jedzie ? – zaalarmowany Jai podniósł się na siedzeniu i spojrzał na mężczyznę.

  - Jesteście aż tak głupi ? Myśleliście, że uciekniecie Trevorowi ? – zaśmiał się i zamknął guzikiem wszystkie drzwi z samochodu. Automatycznie zaczęliśmy szarpać klamkami choć nie miało to najmniejszego sensu. Chwilę po zamknięciu naszych drzwi mężczyzna stanął przy jakimś opuszczonym magazynie i wysiadł nie pozwalając nam na to samo. Wszedł do środka i zostaliśmy uwięzieni w samochodzie.

  - Kurwa musimy się stąd jakoś wydostać ! – Beau zaczął przeszukiwać schowek samochodu z nadzieją, że znajdzie cokolwiek. Po chwili przeszukiwań całej paczki znaleźliśmy tylko 2 przydatne rzeczy : Gaśnice i pistolet.

  - Boże jaki ten gościu jest pokurwiony – wyciągnął broń i wcześniej sprawdzając jej magazynek schował ją za pasek spodni.

  - Jak ci dupe odpierdoli ta spluwa to dopiero będzie pokurwiony gościu, ale z ciebie – powiedział Jai wyciągając gaśnice – Mam coś lepszego czym możemy wybić szybę, ale pewnie czekają, aż to zrobimy żeby złapać nas na ucieczce
  - Mamy przejebane – skuliłam się na siedzeniu.

  - Skarbie wydostaniemy się z tego – Lu przytulił mnie i pocałował w czoło. Szybko zmieniłam pozycję i wtuliłam się w niego starając się by łzy nie zaczęły spływać po moich policzkach.

  - Cors nie płacz damy radę – Jai starał się mnie wspierać, ale niestety nic to nie dało.  Byliśmy w sytuacji bez wyjścia. Mieliśmy dwie opcje : Wyjść i być na celowniku lub czekać, aż po nas przyjdą.

  - Kurwa ! – Luke odsunął się ode mnie na chwilę i złapał za telefon – Mam zasięg ! – szybko wykręcił czyjś numer i czekał, aż odbierze.

  - Skip?... Porwał nas ten frajer ! ... Stary magazyn … Za Melbourne … Tak ten ! … 20 minut!? Czy ciebie pokurwiło ?! … Dobra wiem … Zamknął nas w samochodzie i siedzi w budynku skurwysyn mały… Masz? To dobrze … Rusz tą pizdę … Dobra – rozłączył się, schował telefon do kieszeni i spojrzał na nas – Co ?

  - Cały czas miałeś telefon przy sobie ?! – Beau uniósł się żeby go uderzyć, ale Jai go powstrzymał.

  - Beau w domu go zabijesz teraz niech nas ratuje

  - Skip będzie do 20 minut bo są daleko i mają sprzęt – opadli na fotele z bezsilności. Nie mogliśmy nic zrobić póki się nie zjawią. Siedząc zaczęłam się rozglądać po samochodzie z nudów. Moją uwagę przykuł zegar przyczepiony do lusterka nad siedzeniem pasażera.

  - Ej ten zegar jest chyba zjebany – powiedziałam totalnie bez sensu. W tym momencie mój racjonalny tok myślenia przestał działać. Byłam wykończona psychicznie i fizycznie.

  - Jaki zegar ? – Jai zaczął się rozglądać – Kurwa ! – złapał gaśnice i szybko wybił szybę – Spierdalajcie tu jest bomba! – wyszedł przez okno, po czym zaczął pomagać wyjść nam. Gdy byliśmy już poza samochodem wbiegliśmy znów do lasu. Zaczęliśmy biec przed siebie ile sił. Nie minęło może pół minuty, a słychać było wybuch oznaczający tylko jedno – to mogliśmy być my. Po dłuższym biegu opadłam na ziemię z bezsilności i zaczęłam niekontrolowanie płakać. Całe emocje, które starałam się ukrywać wybuchły we mnie niczym bomba przed chwilą. Chłopcy podbiegli do mnie i zaczęli mnie poganiać bym wstała. Nie potrafiłam. Tego wszystkiego było dla mnie za dużo. Przecież już wszystko się unormowało i było dobrze, a tu znowu. Pomińmy już odpały taty. O co Trevorowi chodziło? Chłopcy już oddali pieniądze, może nie tyle co chciał, ale oddali tyle ile byli winni. Czy nie mógł już sobie tego odpuścić ? Przecież to nie mogło być aż tak skomplikowane. Przypomniał mi się pewien moment z nieszczęsnego porwania.


  - Skarbie uwierz jesteś idealna dla mnie nie dla tego frajera – powiedział Trevor całując mnie po szyi – będziesz moja czy tego chcesz czy nie.


  - Chłopaki wiem o co mu chodzi – otarłam rękawem oczy i spojrzałam na nich dalej siedząc na ziemi.

  - Corin wiemy, że chodzi mu o nasze długi – Luke przykucnął i starał się mnie podnieść by móc iść jak najdalej stąd.

  - Nie Luke, jemu chodzi o mnie – spojrzałam na niego niepewnie bojąc się odrzucenia. Wiem, że to co kiedyś robiłam z Trevorem raniło go. Te czułe słówka, spacery za rękę i wg., ale wtedy myślałam, że to wszystko jest tego warte, że to Trevor będzie moją pierwszą miłością, ale najwyraźniej się pomyliłam no bo niestety wyszło jak wyszło, a teraz jedynie z uwagi na mnie nas ściga i robi to co robi. Tak myślę, albo najzwyczajniej w świecie mam wysokie mniemanie o sobie.

  - Corin powiedz mi niby dlaczego o ciebie ?

  - Pamiętasz jak mnie porwał ? – chłopak przytaknął – powiedział „będzie moja czy tego chcesz czy nie”. To mnie teraz ściga i zrobi wszystko żeby dopiąć swego – westchnęłam głośniej i spojrzałam na resztę – muszę się gdzieś zmyć  na jakiś czas – powiedziałam smutno. Wiedziałam z czym to się wiąże. Wyjeżdżając zostawiałam nie tylko dom, ale także ich – Sama dla waszego bezpieczeństwa

  - Nie pojedziesz nigdzie sama ! – Luke uniósł się starając kryć smutek co nie wychodziło mu najlepiej. Widać było, że to co powiedziałam zabolało go. Dopiero co mnie odzyskał i znów miałam odejść na jakiś czas. To było smutne dla nas wszystkich, ale jeśli właśnie tak miałam uratować ich byłam gotowa to zrobić nawet milion razy.

  - Luke to dla waszego dobra – wstałam i ruszyłam w kierunku drogi.

  - To jadę z tobą. 

  - Nie Luke ty zostajesz. Oni będą mnie szukać, a wtedy będziecie mieć święty spokój od nich rozumiesz?

  - Czy ty nie rozumiesz, że jak wyjedziesz to właśnie do nas przyjdą najpierw ?

  - To nie wiem, ale muszę coś zrobić żebyście byli wolni – zaczęłam iść w kierunku miasta. To bolało i wiedziałam, że musze coś zrobić jeśli chcę ich uchronić. Czułam się jak ten bohater, który chce oddać wszystko by ocalić to co dla niego najdroższe. Tylko czy to musiało być, aż tak bolesne? Teraz to boli niczym wbijane tysiąc noży w serce, a co to będzie, gdy znajdę sposób, który rozdzieli mnie z Lu ? Obróciłam się i zobaczyłam zbliżające się auto, którego kierowcę znałam.

  - Skip ! – zawołałam by odwrócić od siebie uwagę chłopców, ale zadziałało to tylko w 2/3.

  - Corin to boli – Luke podszedł do mnie i objął mnie w talii złączając nasze czoła.

  - Mnie też – spojrzałam w dół by nie patrzeć w jego przepełnione bólem oczy. Znowu powrócił stan, w którym musze powstrzymywać się od płaczu. Nie mogłam być miękka i zacząć płakać bo to już na starcie postawiło mnie na pozycji „przegrała”. Poddałabym się i Trevor mógłby to wykorzystać by dopiąć swego. A teraz po raz pierwszy w życiu musiałam pomyśleć nie o sobie, a o kimś innym. I nie mogła ryzykować niczym – ale musimy cos zrobić, żebyście w końcu mieli spokój od przeszłości rozumiesz ? – spojrzałam na niego, tym razem z zdeterminowanym spojrzeniem. Chciałam pokazać mu, że jestem w tym momencie gotowa na wszystko dla nich. Dla niego. Był moim światem, a ja jedyną rzeczą jaką mogłam zrobić to uchronić go od złego bo to w tym momencie była moja pałeczka.

  - Corin znajdziemy jakieś rozwiązanie. Nie musisz się poświęcać .

  - Corin ! – usłyszałam głos Skipa zza pleców

  - Daniel mnie woła – starałam się wyrwać z jego uścisku żeby nie rozmawiać teraz o tym, ale chłopak nie chciał puścić

  - Corin ja cię nie puszczę dopóki nie zrozumiesz, że twój pomysł jest zły.

  - Jest dobry, a teraz proszę puść mnie do chłopaków – spojrzałam na niego błagalnie. Chłopak stał chwilę w ciszy, aż rozluźnił uścisk.

  - Porozmawiamy o tym w domu



__________________________

Przepraszam za tak krótki rozdział, ale nie było mnie od piątku w domu. Nie miałam jak go napisać i dopiero wróciłam godzinę temu i właśnie w niecałą go napisałam, a zazwyczaj piszę rozdziały po ok. 2-3 h 
Za opóźnienie także bardzo przepraszam, ale moja przyjaciółka miała urodziny i tak jak wcześniej mówiłam od piątku w domu mnie nie było i naprawdę gdybym mogła napisałabym go na wczoraj, ale nie miałam jak ... 
Obiecuję, że za tydzień rozdział będzie o czasie i będzie naprawdę długi ♥

Dziękuję wam za cierpliwość i jeśli się nie obrazicie osoby powiadomie, gdy wrócę od ojczyma bo muszę się zbierać ;) 

Do napisania;)

niedziela, 17 listopada 2013

Chapter 37


  - Luke myślisz, że jestem jakimś początkującym ? – Teddy spojrzał na mnie spod byka urażony moim pytaniem.

  - Nie, oczywiście, że nie – szybko zaprzeczyłem by odgonić jego myśli. Miał on dziwne pomysły i naprawdę nikt nigdy nie potrafił przewidzieć co może zrobić. Był jednym słowem nieobliczalny. W jednym momencie mógł zmienić swoje nastawienie do osoby, przyłożyć jej pistolet do głowy i wystrzelić, chociaż 5 minut temu śmiał się z ową osobą i zachowywał się jakby był najszczęśliwszą osobą świata. Może był psychiczne chory w jakimkolwiek znaczeniu tych słów, ale był dobry z elektroniki tak, że przegonił niejednego kujona od tak.


      Spojrzałem na niego nieco przestraszony, gdy ten zatapiał swój wzrok w mojej twarzy. Wyraz jego twarzy był zupełnie bez uczuć, ale kryło się w tym coś. Nagle z zaskoczenia zaczął się śmiać na cały głos. Byłem zupełnie zdezorientowany co jest grane. Nie wiedziałem jak zareagować by z stanu euforii nie przeniósł się w skrajny stan agresji.

   - Luke, Luke, Luke – podszedł do mnie i poklepał mnie po plecach – szkoda, że nie widziałeś swojej miny! „ Boże co on teraz zrobi? On mnie zabije!” – znów się zaśmiał tym razem ciszej i patrząc na ziemię – Lu pamiętaj, że ty i ta banda jest u mnie bezpieczna, a odpowiedź brzmi jasne, że umiem – odszedł w głąb domu, a chłopacy podeszli do mnie śmiejąc się.

  - Ja pierdole jaka mina – Daniel wyskoczył jak idiota z tym tekstem. Mógł sobie to darować, wystarczyło mi przecież to, że Teddy straszy mnie swoimi humorami niczym baba w ciąży i to, że ojciec Corin ją wywiózł. Nie uważa, że tyle stresu i nerwów jest dla mnie już wystarczające ?  Usiadłem na kanapie oczekując na chłopaka i zaczęłam się dokładniej rozglądać. Kilka plazm, jakieś dziwne radia, odtwarzacze, anteny, sterty kabli i inne rzeczy, których nazw nie znam. W końcu chłopak wszedł do pokoju z jakimś pudłem i  postawił je na stole przede mną.

  - To jaki jest numer Romeo ? – usiadł obok mnie i podał mi kartkę i długopis. Gdy odebrałem je z jego rąk on zaczął rozkładać jakieś pudła klawiatury i inne rzeczy po czym podłączył to do jakichś kabli i odebrał ode mnie kartkę, na której napisałem numer. Szybko przepisał go gdzieś i zaczął przeglądać jakieś adresy na małym prostokątnym ekranie. Po kilkunastu minutach wstał.

  - Skończyłem. Wasz cel jest niecałe 200km od Melbourne w kierunku zachodnio-północnym – ruszył w kierunku drzwi z kuchni – od 20 minut się nie przemieszcza, więc radzę wam się pośpieszyć. Jakby się ruszył powiem zadzwonię, a teraz spadać bo wam spierdoli – zniknął za futryną drzwi. Wszyscy zaczęliśmy się szybko zbierać i po 2 minutach siedzieliśmy w samochodzie Sahyounie. Chłopak odpalił silnik i ruszył na najszybszych obrotach w kierunku, który wskazał nam Teddy. Z każdą chwilą mój puls przyśpieszał. Serce pompowało krew coraz szybciej, a ja odczuwałem stres z niewiarygodnie zwiększoną siłą.

  - Luke uspokój się – bliźniak starał się mnie uspokoić, jednak nie przynosiło to oczekiwanych efektów, gdyż jedyną rzeczą o jakiej mogłem myśleć to uwolnienie Cors. Nie wiedziałem gdzie dokładnie jest. Co się z nią dzieje i czy nie dzieje jej się jakaś krzywda prócz naszego rozstania w taki sposób. Mogłem jedynie mieć nadzieję, że wszystko z nią dobrze i jej ojciec zmieni swoje postanowienie.

  - Chwila to nie miało być tu gdzieś ? – Jai zaczął rozglądać się widząc, że licznik zbliża się do 200km. Zrobiłem się bardziej nerwowy. To było totalne pustkowie omijając stację benzynową oddaloną od nas o niecały kilometr. Gdzie mogła być jak nie na niej? Chyba, że wywiózł ją w las, który ciągnął się z prawej strony od jakichś 10 minut.

  - Jedź na tę stację – mówiłem całkowicie nabuzowany. Gdybym nie był na środku tylnego siedzenia w dodatku kontrolowany przez Beau i Jamesa odgradzających mnie od drzwi, wyskoczył bym i biegł tam o własnych siłach. Wiem, że samochód jest o wiele szybszy od mojego biegu, ale i tak nie potrafiło to zaspokoić mojej chęci bycia już tam z nią.

  - Lu uspokój się! – Beau uderzył mnie z liścia w twarz mając tym na celu uspokojenie mnie. Może działało to w większości przypadków, ale nie tym razem. Jeszcze bardziej byłem nabudowany i dodatkowo bardziej zły.


      Gdy chłopak podjechał na stację wyskoczyłem z samochodu przeczołgując się po nogach Jamesa i zacząłem się rozglądać za znajomym mi samochodem. Nie było to trudne ponieważ stały tu trzy samochody licząc nasze. Jedno białe ferrari i czarne BMW ojca Cor. Podbiegłem do samochodu i zacząłem panicznie patrzeć do jego wnętrza. Nikogo tam nie było. Ani dziewczyny, ani mężczyzny. Spanikowany wbiegłem do środka sklepu, ale tam także nic. Przez moje ciało przepłynęła chłodna fala. Ich nigdzie nie było. Wyszedłem przez drzwi rozsuwane i zacząłem biec w kierunku toalet krzycząc imię dziewczyny. Na nic. Żadnej odpowiedzi. Stanąłem w miejscu i analizowałem wszystkie opcje. Znając ją uciekła, ale nie była na tyle głupia by iść ulicą. Jej ojciec od razu by ją złapał tym bardziej, że najbliższe 10 kilometrów było widać stąd jak nic. Mogła zabrać się z kimś lub wejść w ten cholerny las. To było jak szukanie igły w stogu siana. Ona mogła już być dobre parę kilometrów stąd w dodatku mogła zabłądzić lub – boże tylko, żeby to była jedynie moja wyobraźnia – mogło jej się coś jej stać albo być zaatakowana i ranna. Biegiem wróciłem do chłopaków.

  - Nie ma jej nigdzie. 

  - To wiemy. 

  - Musimy się podzielić i zacząć ją szukać. 

  - Luke nie chcę cię martwić, ale ona może już być daleko stąd – James zaczął delikatnie co skończyło się moim krzykiem.

  - Chyba cię pokurwiło! Ona jest gdzieś tu! Muszę ją znaleźć ! Beau idziesz ze mną i Jai’em w las, a reszta jedzie samochodem i ją kurwa szuka ! – nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź ruszyłem w kierunku drzew. Miał rację. Mogła być już daleko stąd, ale ja wiedziałem, że głupia nie jest i wraca do domu w jedyny racjonalny i w miarę bezpieczny sposób – na pieszo.

  - Luke wiesz, że ona może być wszędzie ?

  - A ty myślisz, że ja tak po prostu oleje to Beau ?! Nie! Musze ją znaleźć, a nie czekać na traf szczęścia – właśnie na to czekałem. Trafi szczęścia, że uda mi się ją znaleźć. To było z każdą chwilą coraz bardziej denerwujące, a ja nie miałem wręcz sił na brnięcie dalej. Ruszyłem przodem skrajem lasu. Tu bynajmniej byłem bezpieczny z braćmi, a po drugie Corin nie byłaby na tyle głupia by wchodzić głębiej, tym bardziej, że nie znała tego lasu.


*POV Corin *


      Las ciągnął się i ciągnął. A ja ? Nie potrafiłam wrócić do skraju tak jak miałam zamiar iść. Z każdym krokiem miałam coraz mniej sił. Moje chęci słabły, a ja po prostu traciłam kontakt z rzeczywistością bo nie jadłam od dobrych kilkunastu godzin. Obraz z każdą chwilą coraz bardziej się rozmazywał, aż w końcu pojawiła się ciemność. Zemdlałam.

**

      Zapach drewna i rosołu dał mi poczucie, że jestem w realnym świecie. Zaczęłam powoli otwierać oczy, które jakby przed chwilą ważyły po kilka ton jedna. Zaczęłam powoli przebudzać się, a gdy otwarłam oczy zaczęłam rozglądać. Drewniane ściany, a na nich kilka wypchanych głów zwierząt. Typowy telewizor z lat 90’ i wszystko niczym z tych horrorów, które rozgrywają się w lesie. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek była w tym miejscu, a co najgorsza nie wiem jak tu się znalazłam. Przez moje ciało przeszły ciarki, kiedy drzwi za mną zaskrzypiały. Powoli obróciłam się by osoba wchodząca do pomieszczenia nie pomyślała, że jestem psychopatką i przy okazji, gdyby był to psychopata żeby nie chciał od razu rzucić się na mnie i zabić. Ku mojemu zdziwieniu w drzwiach stanął mężczyzna na moje oko w wieku 30, może 40 lat. Ciemne włosy i typowy strój leśniczego. Odetchnęłam z ulgą, ponieważ moje chore scenariusze niczym z horrorów zupełnie się nie sprawdziły.

  - Obudziłaś się – powiedział miłym głosem i podszedł do kuchenki, nad którą unosiła się para z garnka – co robiłaś w lesie ? Nie wiesz, że w lesie nie jest bezpiecznie samemu?

  - Zgubiłam się

  - To wiem, chodzi mi o to jak się tam znalazłaś? Uciekłaś z domu czy to kolejny głupi zakład?

  - Możemy zatrzymać to w tajemnicy ?

  - Muszę zadzwonić po policję, chyba, że jesteś pełnoletnia. 

  - Od kilku miesięcy. 

  - Więc nie naciskam, a teraz masz zjedz – podał mi miskę z ciepłą zupą, a następnie usiadł tuż obok mnie czekając na reakcję na danie przyrządzone przez niego. Szybko zatopiłam łyżkę w zupie, a następnie zaczęłam ją jeść. Przyznam jedna z najlepszych zup jakie jadłam. Gdy skończyłam jeść podziękowałam i spojrzałam na mężczyznę.

  - Odwiozę cię za godzinę bo muszę zrobić obchód – wstał – może znowu znajdę jakichś zgubionych młodocianych – zaśmiał się i wyszedł. Zostałam sama. Prawdę mówiąc, gdy mężczyzna wyszedł zaczęłam się bać. Te martwe zwierzęta na ścianie i fakt, że jestem w domku w lesie przerażał mnie do takiego stopnia, że miałam ochotę znów zemdleć i obudzić się, kiedy leśniczy wróci. Niestety jak na mój pech nic nie mogło mnie wybawić od tego.


*POV Luke*


      Dwu godzinna wędrówka nie dała nam zbyt wiele. Zadrapania, rozcięta skóra i kilka siniaków od potykania się. To jedyne co wyszło nam z tego „spaceru”.

  - Luke wracajmy – bliźniak spojrzał na mnie błagalnym tonem. Widziałem, że nie mieli sił, ale ja nie mogłem się poddać. Mogliśmy być już kilka metrów od niej, a oni chcieli poddać się.

  - Wracajcie ja będę szukać jej dalej – zacząłem iść bardziej w głąb lasu widząc jakąś dróżkę. Możliwe, że do nikąd mnie nie zaprowadzi, ale spróbować nie zawadzi. Bracia zostali chwilę w tyle, a gdy już mnie doganiali podjechał jakiś samochód. Okno się otwarło, a naszym oczom ukazał się leśniczy. Zaśmiał się i spojrzał na nas.

  - A mówiłem tej małej, że jeszcze spotkam jakichś młodocianych. Powieźć was gdzieś? Czy wiecie gdzie jesteście? – zignorowałem jego pytanie. Mój mózg zatrzymał się na „małej” o kogo mu chodziło?  To mogła być Corin?

   - Niska szatynka? Śliczny uśmiech ? – próbowałem jakoś na szybko ją określić patrząc z nadzieją na mężczyznę.

  - Mało mówna i za to głodna jak nie wiem co – znów się zaśmiał. Było to dosyć irytujące, ale nie mogło mnie to teraz pozbawić humoru, bo mój upór prawdopodobnie doprowadził mnie do Corin.

  - To ona?

  - Wsiadajcie to się przekonacie – otworzył drzwi na pasażerkę. W ułamku sekundy zająłem miejsce obok mężczyzny, braciom chwilę to zajęło, ale gdy wsiedli leśniczy od razu ruszył do leśniczówki. Kiedy samochód się zatrzymał niczym oparzony wybiegłem z samochodu i nie patrząc jak to wygląda wbiegłem do drewnianego domku.


  *POV Corin*


      Położyłam się starając zasnąć, ale nic to nie dawało. W końcu wstałam i zaczęłam chodzić po domku próbując ignorować biedne zwierzęta, które brutalnie straciły życie. Owinęłam się kocem i poszłam do łazienki. Spojrzałam w lustro. Moje włosy były tak rozczochrane, że nie jeden ptak pomyślałby, że to jego gniazdo, oczy były masakrycznie rozmazane, a w dodatku czerwone od płaczu. Odkręciłam kurek z zimną woda i przepłukałam twarz zmywając resztki makijażu i doprowadzając tym twarz do stanu „ jestem człowiekiem nie kosmitą”. Wiedząc, że to nie higieniczne poświęciłam się i postanowiłam użyć grzebienia mężczyzny by doprowadzić włosy do ładu. Kiedy już stwierdziłam, że jest ze mną dobrze wyczyściłam grzebień i odłożyłam go na swoje miejsce, po czym wyszłam. Spojrzałam na pomieszczenie tym razem uważniej. Martwe zwierzęta, telewizor – nic specjalnego. Spojrzałam na następną ścianę i moją uwagę przykuł telefon. Podeszłam do niego sprawdzając czy jest sygnał. BYŁ! Szybko wybrałam numer Lukeya.

„Abonent ma wyłączony telefon lub znajduje się poza zasięgiem sieci”

  - Serio ?! – krzyknęłam sama do siebie. Wybrałam numer Jai’a. To samo. Beau. Powtórka z rozrywki.

  - Ja pierdole! – wybrałam numer Daniela, ale zanim zdążyłam usłyszeć sygnał połączenia usłyszałam kroki na werandzie. Spanikowana odłożyłam słuchawkę i spojrzałam na drzwi, które w sekundzie otwarły się z trzaskiem. Żołądek zwinął mi się w środku milion razy widząc kto wszedł do pomieszczenia. Chłopak podbiegł do mnie i przytulił mnie z całych sił przy okazji dusząc mnie.

  - Boże myślałem, że cię nie znajdę – Oplotłam ręce wokół jego szyi i ścisnęłam najmocniej jak umiałam niedowierzając, że to był Luke. Odsunęłam się w tył by móc pocałować go. Dzieliły nas godziny, a jednak mimo tego faktu było to dla mnie jak lata. Posadził mnie na komodzie, przy której stałam i zaczął całować tak namiętnie jak tylko potrafił. Jego ręce zacisnęły się na moich udach i nie miały zamiaru przestać do momentu, gdy usłyszeliśmy czyjeś chrząknięcie. Spojrzeliśmy w kierunku drzwi gdzie stali Brooksowie i leśniczy. Natychmiast zeskoczyłam z mebla i wytarłam się starając pokazać skruchę po takim przedstawieniu.

  - Czyli to jednak ta szatynka – zaśmiał się.

  - Tak – złapał mnie za rękę splatając nasze palce.

  - Chyba pora was odwieźć do miasta nie sądzicie ? – mężczyzna wyszedł z domku, a ja nie puszczając Lukeya - i przy okazji ciągnąc go za sobą - przytuliłam Beau i Jaia.

  - Boże dziewczyno nigdy więcej ! – Jai starał się patrzeć na mnie surowym wzrokiem, ale wyszło całkowicie inaczej bo wyszedł na swój sposób śmieszny grymas.

  - Wracajmy do domu proszę – podeszłam do Brooksa i wtuliłam się w niego. O tym marzyłam od kilku godzin.


      Wyszliśmy z domku i wsiedliśmy do samochodu. Ja, Lu i Beau z tyłu, a Jai obok kierowcy. Swoją drogą Melbourne ma fajne fundusze żeby fundować leśniczemu Range Rovera i to wcale nie takiego starego. Silnik odpalił z cudownym dźwiękiem i ruszyliśmy w kierunku drogi.

  - Boże Luke daj mi telefon. 

  - Po co ? – spojrzał na mnie zdziwiony moja prośbą.

  - Ojciec pewnie mnie szuka. 

  - To niech sobie szuka – spojrzał na szybę. Zignorowałam jego zachowanie i włożyłam rękę do kieszeni jego spodni, po czym wyjęłam urządzenie i napisałam sms: 


Tato nie szukaj mnie zaraz będę w Melbourne
Corin xxx   


  - Skarbie ja już do niego nie wrócę – schowałam głowę w zagłębieniu jego szyi i oddałam telefon. Zamknęłam oczy, dałam mu całusa w szyję i przytulając się do jego ciała patrzałam na szybę, w której krajobraz z leśnego zmienił się w miejski.  



___________________________

Bardzo przepraszam, że wczoraj rozdział się nie pojawił, ale miałam zawalony dzień od rana do wieczora i nawet nie miałam go kiedy napisać. Pierw zlot, potem LemON, a co najzabawniejsze spała u mnie przyjaciółka i miałyśmy jazdy jak nie powiem co xD Wynagradzam wam w długości bo maksymalna! 2 295 wyrazów! Przebiłam samą siebie. Od razu po występnie James'a zaczęlam pisać bo wcześniej miałam problemy z internetem, które szczerze są częste i strasznie denerwujące -,-' 

Czekam na opinię i jeśli ktoś chce być informowany niech napisze swoje GG lub TT ;)

A teraz dziękuję za czytanie tego bloga i do soboty ;) 

sobota, 9 listopada 2013

Chapter 36


      Jadąc samochodem emocje we mnie wręcz szalały. Głównie były to wściekłość i nienawiść, ale przeplatały się ze smutkiem i tęsknotą. Z każdą sekundą byłam coraz dalej od chłopaków, a tym bardziej jednego z nich, bardzo mi bliskiego. Luke Brooks. Brak jego osoby i takie, a nie inne rozstanie przybijało mnie najbardziej. Jedyne co mogliśmy zrobić to dotknąć swoich dłoni. Żadnego pocałunku, przytulenia. Nic. Odruchowo złapałam się za dłoń. Tylko tyle mi pozostało uczucie, że kiedyś trzymał mnie za nią.

      Po moim policzku zaczęły ponownie spływać zły. Tak bardzo chciałabym móc cofnąć czas i nie popełnić tego błędu, jakim było przyjście do ojca. Wyciągnęłam z kieszeni telefon i spojrzałam na ekran. Systemowa tapeta. 
  - Co do cholery ?! – krzyknęłam na cały samochód. Ostatnim razem, gdy sprawdzałam chociażby godzinę, na wyświetlaczu było zdjęcie moje i Lukeya całujących się. Tak, tak kolejne żałosne zdjęcie, gdy para robi sobie zdjęcie całując się, ale ja po prostu chciałam mieć takie żałosne zdjęcie. Znaczyło dla mnie więcej niż wszystko. Jakby mówiło : „ Jego usta należą jedynie do mnie”.
  - Nie wyrażaj się – ojciec upomniał mnie chociaż nie wiem jakim prawem miał czelność mówić do mnie cokolwiek. Nie chciałam go słyszeć, widzieć, nawet wiedzieć, że wciąż prowadzi swe żałosne życie. Nie różnił się w młodości dużo od chłopaków, a i tak śmiał mówić cokolwiek nich. Pamiętam jak mama opowiadała mi o ich historii.

    - Hej – powiedział dość szczupły i niedożywiony chłopak do dziewczyny o długich brązowych lokach. Była jedną z bogatszych osób w szkole dzięki swojej rodzinie. Dużo ich dzieliło, ale łączyło jedno. Miłość. Od dłuższego czasu wymieniali zalotne spojrzenia, uśmiechy, czasem zdarzyło się, że przywitali się ze sobą, ale nigdy nie było to więcej niż zwykłe powitanie. Jedyną rzeczą, która ich połączyła było lato, spędzone praktycznie całe razem. Wychodziła z domu pod pretekstem idę do koleżanki lub po prostu uciekała z domu nie zauważona by pobyć z chłopakiem chociażby kilka minut.  Dziewczyna była pod kontrolą swojego przybranego kuzyna, a ten nie należał do miłych osób ze szkoły. Był nadzwyczaj agresywny, a dlatego, że jego ” wujostwo” płaciło mu za kontrolę nad młodszą siostrą cioteczną mógł nie dość, że rozładować się na co poniektórych chłopakach podkochujących się w dziewczynie to jeszcze miał za to pieniądze, a rodzina popierała go za swoje poczynania nawet, jeśli te nie były warte owych pochwał.
  - Cześć – odpowiedziała aksamitnym głosem dosyć przerażona, że naraża tym chłopaka na problemy. Nie był on ani trochę w guście jej rodziny. Jego rodzina pochodziła z najbiedniejszej dzielnicy Melbourne, a w dodatku chłopak zarabiał sprzedając narkotyki z przymusu ponieważ jego rodziny nie było stać na zaspokojenie podstawowych potrzeb wynikiem czego wyglądał jak wyglądał – Nie powinieneś ze mną rozmawiać – dziewczyna rozglądała się uważnie dookoła by w przypadku, gdyby jej „goryl” miał pojawić się znienacka.
  - Słuchaj wiem, że twoi rodzice nie pozwalają ci się spotykać z nikim, ale pamiętasz to lato, gdy wymykałaś się z domu nad jeziorko ? – Dziewczyna skinęła głową – Elizabeth ?
  - Tak ? – spojrzała na chłopaka, a następnie na ich ręce, które chłopak złączył. Ten dotyk był dla niej wszystkim czego pragnęła, choć nigdy nie powinna.
  - Zakochałem się w tobie – w dziewczynie coś drgnęło. Nie obchodziło ją to co mogło się stać, najważniejsze dla niej był tylko on. Tak długi czas powstrzymywała się by okazywać chłopakowi jakiekolwiek uczucia, cokolwiek. Widziała co robił Domenic. Nie chciała by chłopakowi jej serca stało się cokolwiek, ale czy ktokolwiek mógł im przeszkodzić? Nie sądzę. Rozejrzała się dookoła, a gdy upewniła się, że nikt ich nie widzi popchnęła go na ścianę by zatopić swoje usta w jego.

      Dopiero teraz uświadomiłam sobie dlaczego ojciec tak reaguje.
  Nie chciał bym powtarzała historię mamy.
      Kochał ją nad życie, ale nie chciał bym zaczynała od zera tak jak to robili oni. Ale czy muszę zaczynać od zera? Tak trudno jest mu zaakceptować kogoś, kto mógłby współcześnie odgrywać jego rolę w romansie, który rozgrywa się w kolejnym pokoleniu? Pracował przecież w firmie prawniczej. Mógł zaproponować mu chociażby pracę kuriera, kogokolwiek. Wiem, że Luke nie zgodziłby się, ale nie cierpielibyśmy tak. Bylibyśmy razem. Czy to musi być dla niego tak trudne? Pomóc komuś? Z mojego punktu widzenia była to najprostsza rzecz świata. Pokazać trochę serce i wrócić wspomnieniami do bolesnej, ale jakże pięknej przeszłości, w której był z mamą i liczyła się dla nich tylko miłość. Nie pieniądze czy status społeczny. Uczucie, które dzielili między sobą.
      Zacisnęłam dłoń na skórzanym obiciu samochodu. Spojrzałam na status baku samochodu. Był prawie pusty. Ojciec zrobił to samo i po chwili skręcił na stację benzynową.
To była moja jedyna szansa.
    Ojciec wyszedł z samochodu, a ja przesunęłam się na siedzenie po drugiej stronie samochodu. Spojrzałam na drzwi. Otwarte. Po cichu otwarłam je i w przykucu ruszyłam w kierunku następnego samochodu. Dopiero teraz zaczęłam zastanawiać się nad planem. Nie miałam dużego pola do manewru. Mogłam wsiąść do samochodu jakichś obcych ludzi, którzy mogli być nie wiadomo kim,  pójść prostą drogą i iść póki ojciec mnie nie złapie lub wbiec w las i iść jego skrajem póki nie znajdę się w pobliżu jakiegoś miasta lub chociażby życzliwej osoby, która pożyczy mi swój telefon na poinformowanie chłopaków o swoim miejscu pobytu. Niestety mój telefon był teraz jedynie po to by być. Bez karty SIM dużo zrobić nie mogłam, a brak gotówki w tym mi niestety nie pomagał.

      Wzięłam głęboki oddech i gdy ojciec nie patrzył ruszyłam biegiem w kierunku lasu. To było jedyne rozwiązanie. Jeśli pójdę skrajem łatwo mogę skryć się za jakimś drzewem w razie, gdyby ojciec postanowił mnie szukać, a drogie także nie zgubię bo prowadzi wzdłuż jedynie oddzielone były metrowym kawałkiem trawy i krzaków. Zatrzymałam się na pierwszym drzewie, które było w pobliżu i zaczęłam głęboko oddychać. Niestety, ale okrążenie stacji i bieg przez te krzaki do najprostszych nie należał. Byłam coraz bliżej celu.

*POV LUKE*
 
      Biegłem tak długo jak potrafiłem, ale ojciec Corin coraz bardziej przyśpieszał, a mi sił wcale nie przybywało. Było wręcz odwrotnie. Schyliłem się opierając rękoma o kolana i głęboko oddychałem patrząc w punkt gdzie Corin zmniejszyła się do niewidzialnych rozmiarów.
 
  - Ty skurwielu ! – krzyknąłem zupełnie bez celu. Wziąłem do ręki telefon i z nadzieją wykręciłem numer dziewczyny.

  „ Abonent jest czasowo niedostępny lub jest poza zasięgiem sieci.”
 
  - Kurwa ! – rzuciłem telefonem o trawę.

  - Luke! – usłyszałem głos starszego brata. Zbliżał się razem z resztą. Nie miałem na nic sił.

  - Czego ?! – wydarłem się zły.

  - Co się stało ? – James mistrzu zamknij ryj.

  - Gówno oknem wyleciało kurwa !

  - Uspokój się i powiedz co jest grane – bliźniak powiedział spokojniej starając się mnie uspokoić, ale czy to miało sens ? Żadnego.
 
  - Ojciec wywiózł Corin do internatu – powiedziałem siadając na trawie. Oparłem się łokciami o kolana, a dłońmi zacząłem przecierać oczy by nie zacząć płakać. Nie mogłem być teraz takim frajerem i pokazać, że jestem zupełnie bezsilny. Musiałem walczyć bo inaczej byłbym nikim.
 
  - Luke wstawaj – Daniel złapał mnie za ramię i pociągnął.
 
  - Spierdalaj
 
  - Wstawaj kurwa bo ci rozkurwie łeb – pociągnął mnie mocniej przez co wstałem i spojrzałem na niego cały czerwony. Sam nie wiem czy byłem, aż tak wkurwiony czy popłakałem się jak ciota.

  - I po chuja wstałem ?

  - Idziemy się dowiedzieć gdzie jest Corin
 
  - Ta kurwa dobre ptaszki ci wyćwierkają śnieżko gdzież to zły ojciec porwał bezbronną niewiaste.

  - Nie, ale pamiętaj o tym, że każdy telefon ma w sobie system naprowadzający. Myślisz jak twój telefon łapie połączenia ?

  - I kto niby to załatwi ?

  - Teddy – poruszył brwią i ruszył w kierunku samochodu.


      Gdy dojechaliśmy do domu przyjaciela od razu w oczy rzuciła mi się duża ilość elektroniki, którą znając życie nie kupił w sklepie czy na allegro, ale pomijając fakt, że miał lepkie ręce był jednym z najbardziej  zaufanych ludzi jakich kiedykolwiek poznałem.

      Wchodząc coraz głębiej moje oczy rozszerzały się coraz bardziej. Ostatnio, gdy tu byłem był to jedynie zwykły dom, a jedynymi rzeczami do jakich kleiły mu się do ręce to były portfele przypadkowych ludzi spotkanych na ulicach naszego miasta. Teraz jego profesja przeniosła się na dość wysoką pozycję. 

  - Teddy mamy problem – Daniel rzucił się na kanapę, która była jedną z wolnych powierzchni w tym domu. 

  - Co jest ? – chłopak usiadł na fotelu obracanym i spojrzał na nas.

  - Umiałbyś kogoś namierzyć po numerze telefonu? – powiedziałem opierając się o kanapę rękoma.

*POV CORIN*

      Godzinny marsz wzbogacony o gigantyczną ilość korzeni, które nie zauważałam i potykałam się, a także dziwne hałasy, które niesamowicie straszymy mnie i szelesty w krzakach, zmęczył mnie niesamowicie. Stanęłam na chwilę by rozejrzeć się i znaleźć jakieś miejsce do odpoczynku. Jedynie pień drzewa był w miarę normalnym miejscem gdzie mogłam usiąść. Zamknęłam oczy i zaczęłam głęboko oddychać. Musiałam nabrać sił w każdy sposób jaki jest możliwy. Niestety jedzenie czy przynajmniej wody nie miałam ze sobą, więc musiało mi wystarczyć jedynie świeże powietrze. Rozejrzałam się dokoła i dopiero teraz zorientowałam się, że nie znajduję się tak blisko skraju lasu jak podejrzewałam. Sądząc po moim położeniu najzwyczajniej w świecie się zgubiłam.

________________________

Przepraszam, że rozdział po północy, ale byłam na zlocie i nie miałam kiedy wykończyć i sprawdzić rozdziału :(

Mam nadzieję, że wam wynagrodzę to pisząc rozdziały podobne do tego ;)

+ Mam do was gigantyczną prośbę ! Zgubiłam wasze nicki z Twittera i nie mam jak was informować ! miałam problemy z gadżetem z boku po czym on zupełnie zniknął. Radziłam sobie korzystając z archiwum, ale naprawdę trudno was znaleźć przy mojej ilości wysyłanych wiadomości na dzień xD 

Przepraszam i dziękuję 

P.S. Kala ja nie zmienie zdania co do tej osoby ... 

piątek, 1 listopada 2013

Chapter 35


  - Znaleźliśmy ją – słowa Beau natychmiast mnie przebudziły i w kilka sekund stałem już na równych nogach.
  - Gdzie ?! – złapałem brata za rękaw. Byliśmy już blisko. Wiedzieli gdzie ona jest, a teraz zostało nam jedynie pojechać tam i ją odbić.  Tak bardzo chciałem mieć ją już tuż obok mnie. Przytulić, pocałować, poczuć jej ciepło. Nie było jej zaledwie kilka godzin, a czułem jakby minęła wieczność. Szybko ubrałem na siebie spodnie dresowe i bluzkę.
  - Spokojnie jest u siebie w domu tylko … - Tak Beau, gdy przerywasz zdanie w takim miejscu jest to takie zajebiste jak nie wiem co – Ojciec nie chce jej wypuścić – podrapał się po szyi lekko się krzywiąc.
  - Co ?! – Jej ojciec przekraczał wszelkie granice. Pierw wyrzucił nas ze swojego domu – to rozumiem, ale ta kłótnia w centrum handlowym była nienormalna, a to porwanie przekracza wszelkie granice zdrowego rozsądku! Ona była pełnoletnia przecież, więc jakim prawem on przetrzymywał ją tam bezwłasnowolnie. To było totalnie wkurwiające co tłumaczy mój 10 minutowy sprint w kierunku jej domu. Nie myślałem o niczym robiłem wszystko pod wpływem chwili, a dodatkowo nikt nie mógł mnie zatrzymać. Zatrzymałem się dopiero pod bramą jej domu, która była zamknięta.
  - Fuck ! – przekląłem pod nosem i oddaliłem się kilka kroków w tył by obmyślić na szybko plan przedostania się na drugą stronę. Przede mną były metalowe kraty, przytrzymywało je betonowe ogrodzenie pomalowane na beżowo. W prawo wyglądało to identycznie. Krata, beton, krata, beton. Spojrzałem na lewo znajdując swoje wybawienie. Ogrodzenie było w 2/3 zakryte jakimś rosnącym zielskiem, które pięło się do murku, a potem w dół na zewnątrz. Podszedłem do krzewu rozglądając się czy przypadkiem nikt nie idzie uznając to na napad na mienie, a gdy teren był czysty wspiąłem się i przeskoczyłem na drugą stronę. Dobrze wiedziałem gdzie znajdują się okna dziewczyny i zdając się na drzewo rosnące pod nimi pobiegłem tam. Zdajecie sobie sprawę jak bardzo zdziwiony byłem, gdy ujrzałem jedynie wycięty pień ? W środku mnie zaczęło się wszystko gotować jak olej na frytki. Zresztą zjadłbym teraz frytki … Boże jaki ja jestem nieskoncentrowany. Zacząłem się rozglądać. Jedyne wejście do domu to drzwi z ogrodu. Przechodząc pod oknami domu stanąłem na tyłach domu. Ojciec Corin przechadzał się po domu z telefonem przy uchu prowadząc zaciętą rozmowę.
  - Tak … Jeszcze dziś przywiozę córkę … Tak … Tak … Niestety w mojej sytuacji pańska szkoła jest dla mnie zbawieniem … Tak … Dziękuję … Do usłyszenia – Czy ja przed chwilą słyszałem jak ten skurwiel planuje wywieźć Corin ? Żeby nie wydać z siebie żadnego dźwięku zagryzłem pięść. Miałem coraz mniej czasu.

      Gdy mężczyzna wszedł bardziej w głąb domu stwierdziłem, że to moja jedyna szansa. Bezszelestnie stawiając kroki wszedłem do domu.

*POV Corin*
      Od rozmowy z Beau byłam bardziej odprężona. Chłopcy wiedzieli gdzie jestem i przyjadą po mnie. Bynajmniej taką miałam nadzieję. Byli teraz wszystkim co miałam i jedynym ratunkiem. Leżałam na łóżku i co chwila spoglądałam na zegarek. Czas jakby na złość stanął w miejscu, a wskazówki coraz to wolniej poruszały się na tarczy. Od rozmowy z Brooksem minęło dopiero pół godziny, a czułam jakby minęło przynajmniej 6 godzin. Wstałam nerwowa z łóżka i podeszłam do okna. Nic ciekawego się nie działo. Żadnych psychopatów biegnących z ratunkiem. Nic. Usłyszałam przekręcanie klucza w zamku. Drzwi otworzyły się, a do pokoju wszedł ojciec.
  - Corin … - powiedział stanowczo. Taki ton nigdy nie oznaczał niczego dobrego przez co moje ciało przeszedł dreszcz, a wszystkie mięśnie się spięły – pakuj się
  - Słucham ?
  - Zapomniałem wszystkie ubrania masz u tych … ludzi – słowo ludzi bardzo mocno podkreślił swoim zniesmaczeniem. Coraz mniej widziałam w nim swojego miłego i kochanego taty, z którym przeżyłam tyle lat.
  - Co ty planujesz? – spytałam zaniepokojona. Chciał mnie wywieźć ? Jeśli tak to gdzie i na jak długo ? a co najważniejsze to po co ? Coraz bardziej jego słowa zaczęły mi mówić, że jego odpowiedź na nic mi się nie spodoba. No bo niby jak mogła by mi się spodobać jakakolwiek odpowiedź poprzedzona takim zwiastunem? To nie wróżyło nic dobrego i ja o tym powinnam wiedzieć najlepiej. Wzięłam głęboki wdech i spojrzałam na niego.
  -  Skarbie jedziesz do szkoły. Z internatem. Przynajmniej tam ta banda ćpunów cię nie znajdzie
  - Co ? – wstałam gwałtownie z łóżka - Jak to internat? Czy ty się słyszysz?
  - Skarbie jestem twoim ojcem i moją rolą jest chronić cię od złego i właśnie teraz wykonuję swoje rodzicielskie zadanie
  - Rodzicielskie zadanie? No kurwa zaraz mnie tu szlag trafi! Od kiedy rodzicielskim zadaniem nazywasz obrażanie mojego chłopaka i jego przyjaciół! W dodatku chcesz mnie wywieźć stąd odbierając jedyną radość z życia jaką miałam od wypadku! Jestem cholernym samolubem i ja się do cholery pytam gdzie się zgubił mój ojciec?! – Nie potrafiłam wytrzymać tego natłoku burzliwych myśli w głowie i wyrzuciłam to wszystko z siebie. Może nie była to najlepsza z opcji  jakie teraz istniały, ale ostatnimi czasy staję się bardziej wulgarna i odważna czego efekty widać.
  - Widać, że strasznie się przez nich zmieniłaś – powiedział ojciec surowym tonem i ruszył w kierunku drzwi .
  - A ty co ? Kiedyś byłeś kochanym ojcem i sugerowałeś się moim szczęściem! Teraz myślisz jedynie o tym by nie zniszczyć swojej reputacji wśród jebanych kolegów z kancelarii! – już nic nie powiedział. Jedynie wyszedł. Zaczęłam drzeć się na całe gardło i kopać niczym psychopatka w drzwi. Gdy już myślałam, że to wszystko ze mnie wypłynęło okazało się, że to był jedynie początek. Rzuciłam się na łóżko i zaczęłam płakać. Nie wiem co się ze mną działo. Po prostu czułam jak to wszystko co zbierało się we mnie latami wychodzi na zewnątrz i nie potrafię tego powstrzymać. Spojrzałam na sufit i zaczęłam liczyć. Kolejny sposób na odstresowanie się.
*POV LUKE*
      Przejście przez salon jest jednym z najlepszych, ale nie gdy w środku znajduję się Bella, która na twój widok zaczyna się cieszyć, skakać i szczekać. To ostatnie zniszczyło wszystkie moje szanse. Ojciec dziewczyny pomimo tak wielu starań złapał mnie w kilka sekund .
  - Ty gówniarzu nie dość, że jesteś ćpunem to teraz złodziejem ? – jego ojciec był arogancki i stanowczo zbyt siebie co niestety prowokuje mnie, aż za bardzo.
  - Jeszcze nigdy nic nie ukradłem. Corin sama ze mną poszła. Teraz wracam po to co moje bo jak widać jakiś skurwiel myśli, że ma w tym temacie jakieś zdanie – ruszyłem w kierunku schodów starając się wyminąć go w jak najbardziej wyzywający sposób jaki tylko znałem. I przyniosło to efekty. Mężczyzna złapał mnie za ramię, a ja w końcu mogłem pokazać jak bardzo mi na niej zależy i co jestem w stanie dla niej zrobić. Odepchnąłem mężczyznę, ale ten za nic nie puszczał mojego ramienia. Tego się nie spodziewałem. Wykręciłem jego rękę, ale ten złapał mnie drugą.
  - Myślisz mały skurwielu, że mnie przechytrzysz? – wykonał ten sam ruch co ja przez co wygięło mnie w pół. Nie to nie mogło się tak potoczyć. Przyszedłem tu po Corin i nie miałem ochoty odpuścić. Jedynie każdy mój ruch pogarszał moją sytuację. Zrozumiałem, że byłem na straconej pozycji. Mężczyzna zaczął iść w kierunku wyjścia. Bella podeszła do nas starając się mnie bronić.
  - Głupia suka – kopnął suczkę na co ona pisnęła.
  - Pierdolony skurwielu! – zamachnąłem się nogą, ale najdalej uderzyłem do w nogę. Ten bez żadnych uczuć wyszedł głównymi drzwiami prowadząc mnie do bramy. Wypchnął mnie przez otwartą furtkę i zamknął ją.
  - Niech cię tu już więcej nie widzę bo inaczej zadzwonię po policję!
  - Luke! – usłyszałem Corin
  - Cors ! – podbiegła do bramy i jedyne co teraz dałem radę to złapałem ją za rękę. Niestety brama ograniczała moje ruchy. Mężczyzna pociągnął ją za talię i brutalnie wciągnął do domu. Moje oczy nabierały łez, a ja jedyne co teraz potrafiłem to uderzałem z całych sił w bramę.
*POV CORIN*
      Kilka chwil po wyjściu taty usłyszałam szczekanie Belli i krzyki. Ewidentnie dwóch osób. Taty i … - moje ucho bardziej do powierzchni drzwi – Lukeya! Wzięłam po raz setny wsuwkę i grzebałam nią w zamku z nadzieją, że drzwi jakimś tajemniczym cudem otworzą się. Milion razy widziałam jak robią to w filmach lecz, gdy ja chciałam to zrobić nie udawało się. To było naprawdę dziwne. W telewizji nie powinni nas okłamywać chociażby pod wzglądem wsuwek do włosów. Rzuciłam metalowy przedmiot na ziemię i zaczęłam zastanawiać się co jeszcze mogłoby mi pomóc w otwarciu tych cholernych drzwi. Podbiegłam do komody. Zaczęłam wszystko z niej wyrzucać – choć dużo tam rzeczy nie było – zauważyłam żyletkę i pilnik. Żyletka była zbyt giętka by odkręcić śruby, które trzymały zamek twardo w drzwiach. Z pilnikiem w ręce podbiegłam do drzwi. Uklękłam przed nimi i zaczęłam odkręcać śruby. Wszystko było by dobrze, gdyby nie fakt, że ojciec zabezpieczył się i po drugiej stronie drzwi zamontował zasuwkę. Byłam stracona. Poczułam jak ostatnia szansa odpływa razem z moim ciałem zsuwającym się po drzwiach. Czy zakochanie się naprawdę jest tak wielką zbrodnią? Przecież rodzic powinien się Cieszyć z tego, że dziecko jest szczęśliwe, a nie jeszcze robić właśnie takie rzeczy. Tępo wpatrywałam się w okno. Ciągle bałam się zeskoczyć z pierwszego piętra, ale na dole był Luke. Zmotywowana obecnością chłopaka wstałam i podeszłam do okna. Niepewnie je otworzyłam. Spojrzałam w dół. Blisko nie było co dodatkowo mnie przerażało. Usiadłam na parapecie i wystawiłam nogi. Przekręciłam się i teraz jedynie wisiałam na rękach. Stopami oparłam się o jakąś deskę przytrzymującą czytnik ruchu. Zaczęłam się powoli zsuwać łapiąc o coraz to mniej bezpieczne części parapetu. Nadchodził najgorszy moment skok. Przecież mogłam spaść i złamać nogę, albo co gorsza kręgosłup. To były 3 metry jak nie więcej. Ja łamałam nogi idąc po prostym chodniku, a to było niesamowite wyzwanie, które było warte wolności, która czekała mnie na dole.
  - Dasz sobie radę – powtarzałam, gdy od skoku dzieliły mnie sekundy. Serce waliło z taką prędkością, że naprawdę dziwne było to, że nie dostałam już zawału serca – 3… 2… 1… - puściłam się i z całego ciężaru upadłam na ziemię prosto na stopy przez co coś w lewej nodze mnie zabolało. Upadłam na ziemię i złapałam się w kostce. Strasznie bolało. Byłam tym wszystkim oszołomiona przez chwilę. Nie potrafiłam złapać oddechu i cała się trzęsłam. Dodatkowo w głowie zaczęło mi się kręcić.
  - Spokojnie Corin oddychaj – mówiłam pod nosem do siebie. Zamknęłam oczy i chwilę później mój organizm się uspokoił. Serce zwolniło tak jak oddech i w głowie przestało mi się kręcić. Powoli wstałam, ale mimo tego zachwiałam się. Oparłam się jeszcze na chwilę ręką o ścianę i znów zaczęłam wdychać głośno powietrze.
- Niech cię tu już więcej nie widzę bo inaczej zadzwonię po policję ! – usłyszałam krzyk ojca co nie wróżyło niczego dobrego dla Brooksa. Zaczęłam biec w kierunku, z którego usłyszałam krzyk. Ojciec wypychał chłopaka przez bramę. Przyśpieszyłam, ale i tak było za późno żeby wybiec za nim. Złapałam się kraty jedną ręką, a drugą złapałam jego dłoń. Ułamki sekundy były jednymi z najlepszych na świecie. Jego dłoń była tak ciepła i miękka. Stęskniłam się za tym. Chciałam uciec stamtąd, ale drzwi były zamknięte, a gdy chciałam się wspiąć po bramie ojciec złapał mnie w tali zaczął wciągać do domu. Poczułam jak moja miłość do niego coraz bardziej przeradza się w nienawiść. Szarpałam się, kopałam, nawet gryzłam jednak mój ojciec nie wzruszony wciągnął mnie do garażu, a następnie wsadził do auta. Zamknął drzwi i wyjechał. Szybko wyszedł na sekundę zamknąć dom i wrócił na miejsce kierowcy. Byłam stracona i uwięziona. Ojciec ruszył, a brama automatycznie się otwarła. Przywarłam do szyby, gdy Luke podszedł i przyłożył do niej dłoń. Im bardziej ojciec przyśpieszał tym szybciej on biegł. Jednak w pewnym momencie nic to już nie dawało bo ojciec jechał zbyt szybko. Obróciłam się do tyłu i patrzyłam jak jego sylwetka jest coraz mniejsza, aż w końcu znikła.
  - Nienawidzę cie! – krzyknęłam na cały samochód.
  - Tak ci się zdaje skarbie w internacie zrozumiesz, że to dla twojego dobra – Nie odpowiedziałam. Nie czułam takiej potrzeby. Musiałam teraz znaleźć sposób, żeby uwolnić się stąd zanim ojciec będzie zbyt daleko by dać radę wrócić samotnie.

_____________________________

Bardzo przepraszam za taką dużą przerwę, ale nie miałam jak napisać rozdziału. Kabla dalej nie ma do monitora bo gościu musiał zamówić, ale udało mi się nie wiem jakim cudem włączyć tego grata. Po 20 wyłączeniach i włączeniach załapał z monitorem kontakt -,-'
Nie mam sił normalnie. 
Ostatnio dużo myślałam o rozdziałach i wgl i stwierdziłam, że będę je dodawać raz na tydzień. Regularnie w soboty. Zdecydowałam się także na powrót do Oath więc niedługo pierwszy rozdział 2 części ^^ 
Dziękuję, że jesteście ze mną mimo takich utrudnień. 
Miło by było przeczytać jakiś komentarz ♥ 
Dzięki jeszcze raz i do napisania ;)