- Luke myślisz, że
jestem jakimś początkującym ? – Teddy spojrzał na mnie spod byka urażony moim
pytaniem.
- Nie, oczywiście,
że nie – szybko zaprzeczyłem by odgonić jego myśli. Miał on dziwne pomysły i
naprawdę nikt nigdy nie potrafił przewidzieć co może zrobić. Był jednym słowem
nieobliczalny. W jednym momencie mógł zmienić swoje nastawienie do osoby, przyłożyć
jej pistolet do głowy i wystrzelić, chociaż 5 minut temu śmiał się z ową osobą
i zachowywał się jakby był najszczęśliwszą osobą świata. Może był psychiczne
chory w jakimkolwiek znaczeniu tych słów, ale był dobry z elektroniki tak, że
przegonił niejednego kujona od tak.
Spojrzałem na
niego nieco przestraszony, gdy ten zatapiał swój wzrok w mojej twarzy. Wyraz
jego twarzy był zupełnie bez uczuć, ale kryło się w tym coś. Nagle z
zaskoczenia zaczął się śmiać na cały głos. Byłem zupełnie zdezorientowany co
jest grane. Nie wiedziałem jak zareagować by z stanu euforii nie przeniósł się
w skrajny stan agresji.
- Luke, Luke, Luke
– podszedł do mnie i poklepał mnie po plecach – szkoda, że nie widziałeś swojej
miny! „ Boże co on teraz zrobi? On mnie zabije!” – znów się zaśmiał tym razem
ciszej i patrząc na ziemię – Lu pamiętaj, że ty i ta banda jest u mnie
bezpieczna, a odpowiedź brzmi jasne, że umiem – odszedł w głąb domu, a chłopacy
podeszli do mnie śmiejąc się.
- Ja pierdole jaka
mina – Daniel wyskoczył jak idiota z tym tekstem. Mógł sobie to darować,
wystarczyło mi przecież to, że Teddy straszy mnie swoimi humorami niczym baba w
ciąży i to, że ojciec Corin ją wywiózł. Nie uważa, że tyle stresu i nerwów jest
dla mnie już wystarczające ? Usiadłem na
kanapie oczekując na chłopaka i zaczęłam się dokładniej rozglądać. Kilka plazm,
jakieś dziwne radia, odtwarzacze, anteny, sterty kabli i inne rzeczy, których
nazw nie znam. W końcu chłopak wszedł do pokoju z jakimś pudłem i postawił je na stole przede mną.
- To jaki jest numer
Romeo ? – usiadł obok mnie i podał mi kartkę i długopis. Gdy odebrałem je z
jego rąk on zaczął rozkładać jakieś pudła klawiatury i inne rzeczy po czym
podłączył to do jakichś kabli i odebrał ode mnie kartkę, na której napisałem
numer. Szybko przepisał go gdzieś i zaczął przeglądać jakieś adresy na małym
prostokątnym ekranie. Po kilkunastu minutach wstał.
- Skończyłem. Wasz
cel jest niecałe 200km od Melbourne w kierunku zachodnio-północnym – ruszył w
kierunku drzwi z kuchni – od 20 minut się nie przemieszcza, więc radzę wam się
pośpieszyć. Jakby się ruszył powiem zadzwonię, a teraz spadać bo wam spierdoli –
zniknął za futryną drzwi. Wszyscy zaczęliśmy się szybko zbierać i po 2 minutach
siedzieliśmy w samochodzie Sahyounie. Chłopak odpalił silnik i ruszył na
najszybszych obrotach w kierunku, który wskazał nam Teddy. Z każdą chwilą mój
puls przyśpieszał. Serce pompowało krew coraz szybciej, a ja odczuwałem stres z
niewiarygodnie zwiększoną siłą.
- Luke uspokój się –
bliźniak starał się mnie uspokoić, jednak nie przynosiło to oczekiwanych
efektów, gdyż jedyną rzeczą o jakiej mogłem myśleć to uwolnienie Cors. Nie
wiedziałem gdzie dokładnie jest. Co się z nią dzieje i czy nie dzieje jej się
jakaś krzywda prócz naszego rozstania w taki sposób. Mogłem jedynie mieć
nadzieję, że wszystko z nią dobrze i jej ojciec zmieni swoje postanowienie.
- Chwila to nie
miało być tu gdzieś ? – Jai zaczął rozglądać się widząc, że licznik zbliża się
do 200km. Zrobiłem się bardziej nerwowy. To było totalne pustkowie omijając
stację benzynową oddaloną od nas o niecały kilometr. Gdzie mogła być jak nie na
niej? Chyba, że wywiózł ją w las, który ciągnął się z prawej strony od jakichś
10 minut.
- Jedź na tę stację
– mówiłem całkowicie nabuzowany. Gdybym nie był na środku tylnego siedzenia w
dodatku kontrolowany przez Beau i Jamesa odgradzających mnie od drzwi,
wyskoczył bym i biegł tam o własnych siłach. Wiem, że samochód jest o wiele
szybszy od mojego biegu, ale i tak nie potrafiło to zaspokoić mojej chęci bycia
już tam z nią.
- Lu uspokój się! –
Beau uderzył mnie z liścia w twarz mając tym na celu uspokojenie mnie. Może
działało to w większości przypadków, ale nie tym razem. Jeszcze bardziej byłem
nabudowany i dodatkowo bardziej zły.
Gdy chłopak podjechał
na stację wyskoczyłem z samochodu przeczołgując się po nogach Jamesa i zacząłem
się rozglądać za znajomym mi samochodem. Nie było to trudne ponieważ stały tu
trzy samochody licząc nasze. Jedno białe ferrari i czarne BMW ojca Cor.
Podbiegłem do samochodu i zacząłem panicznie patrzeć do jego wnętrza. Nikogo
tam nie było. Ani dziewczyny, ani mężczyzny. Spanikowany wbiegłem do środka
sklepu, ale tam także nic. Przez moje ciało przepłynęła chłodna fala. Ich
nigdzie nie było. Wyszedłem przez drzwi rozsuwane i zacząłem biec w kierunku
toalet krzycząc imię dziewczyny. Na nic. Żadnej odpowiedzi. Stanąłem w miejscu
i analizowałem wszystkie opcje. Znając ją uciekła, ale nie była na tyle głupia
by iść ulicą. Jej ojciec od razu by ją złapał tym bardziej, że najbliższe 10
kilometrów było widać stąd jak nic. Mogła zabrać się z kimś lub wejść w ten
cholerny las. To było jak szukanie igły w stogu siana. Ona mogła już być dobre
parę kilometrów stąd w dodatku mogła zabłądzić lub – boże tylko, żeby to była
jedynie moja wyobraźnia – mogło jej się coś jej stać albo być zaatakowana i
ranna. Biegiem wróciłem do chłopaków.
- Nie ma jej nigdzie.
- To wiemy.
- Musimy się
podzielić i zacząć ją szukać.
- Luke nie chcę cię
martwić, ale ona może już być daleko stąd – James zaczął delikatnie co
skończyło się moim krzykiem.
- Chyba cię
pokurwiło! Ona jest gdzieś tu! Muszę ją znaleźć ! Beau idziesz ze mną i Jai’em
w las, a reszta jedzie samochodem i ją kurwa szuka ! – nie czekając na
jakąkolwiek odpowiedź ruszyłem w kierunku drzew. Miał rację. Mogła być już
daleko stąd, ale ja wiedziałem, że głupia nie jest i wraca do domu w jedyny
racjonalny i w miarę bezpieczny sposób – na pieszo.
- Luke wiesz, że ona
może być wszędzie ?
- A ty myślisz, że
ja tak po prostu oleje to Beau ?! Nie! Musze ją znaleźć, a nie czekać na traf
szczęścia – właśnie na to czekałem. Trafi szczęścia, że uda mi się ją znaleźć.
To było z każdą chwilą coraz bardziej denerwujące, a ja nie miałem wręcz sił na
brnięcie dalej. Ruszyłem przodem skrajem lasu. Tu bynajmniej byłem bezpieczny z
braćmi, a po drugie Corin nie byłaby na tyle głupia by wchodzić głębiej, tym
bardziej, że nie znała tego lasu.
*POV Corin *
Las ciągnął się
i ciągnął. A ja ? Nie potrafiłam wrócić do skraju tak jak miałam zamiar iść. Z
każdym krokiem miałam coraz mniej sił. Moje chęci słabły, a ja po prostu
traciłam kontakt z rzeczywistością bo nie jadłam od dobrych kilkunastu godzin.
Obraz z każdą chwilą coraz bardziej się rozmazywał, aż w końcu pojawiła się
ciemność. Zemdlałam.
**
Zapach drewna i
rosołu dał mi poczucie, że jestem w realnym świecie. Zaczęłam powoli otwierać
oczy, które jakby przed chwilą ważyły po kilka ton jedna. Zaczęłam powoli
przebudzać się, a gdy otwarłam oczy zaczęłam rozglądać. Drewniane ściany, a na
nich kilka wypchanych głów zwierząt. Typowy telewizor z lat 90’ i wszystko
niczym z tych horrorów, które rozgrywają się w lesie. Nie pamiętam, żebym
kiedykolwiek była w tym miejscu, a co najgorsza nie wiem jak tu się znalazłam.
Przez moje ciało przeszły ciarki, kiedy drzwi za mną zaskrzypiały. Powoli obróciłam
się by osoba wchodząca do pomieszczenia nie pomyślała, że jestem psychopatką i
przy okazji, gdyby był to psychopata żeby nie chciał od razu rzucić się na mnie
i zabić. Ku mojemu zdziwieniu w drzwiach stanął mężczyzna na moje oko w wieku
30, może 40 lat. Ciemne włosy i typowy strój leśniczego. Odetchnęłam z ulgą,
ponieważ moje chore scenariusze niczym z horrorów zupełnie się nie sprawdziły.
- Obudziłaś się –
powiedział miłym głosem i podszedł do kuchenki, nad którą unosiła się para z
garnka – co robiłaś w lesie ? Nie wiesz, że w lesie nie jest bezpiecznie samemu?
- Zgubiłam się
- To wiem, chodzi mi
o to jak się tam znalazłaś? Uciekłaś z domu czy to kolejny głupi zakład?
- Możemy zatrzymać
to w tajemnicy ?
- Muszę zadzwonić po
policję, chyba, że jesteś pełnoletnia.
- Od kilku miesięcy.
- Więc nie naciskam,
a teraz masz zjedz – podał mi miskę z ciepłą zupą, a następnie usiadł tuż obok
mnie czekając na reakcję na danie przyrządzone przez niego. Szybko zatopiłam
łyżkę w zupie, a następnie zaczęłam ją jeść. Przyznam jedna z najlepszych zup
jakie jadłam. Gdy skończyłam jeść podziękowałam i spojrzałam na mężczyznę.
- Odwiozę cię za
godzinę bo muszę zrobić obchód – wstał – może znowu znajdę jakichś zgubionych
młodocianych – zaśmiał się i wyszedł. Zostałam sama. Prawdę mówiąc, gdy
mężczyzna wyszedł zaczęłam się bać. Te martwe zwierzęta na ścianie i fakt, że
jestem w domku w lesie przerażał mnie do takiego stopnia, że miałam ochotę znów
zemdleć i obudzić się, kiedy leśniczy wróci. Niestety jak na mój pech nic nie
mogło mnie wybawić od tego.
*POV Luke*
Dwu godzinna
wędrówka nie dała nam zbyt wiele. Zadrapania, rozcięta skóra i kilka siniaków
od potykania się. To jedyne co wyszło nam z tego „spaceru”.
- Luke wracajmy –
bliźniak spojrzał na mnie błagalnym tonem. Widziałem, że nie mieli sił, ale ja
nie mogłem się poddać. Mogliśmy być już kilka metrów od niej, a oni chcieli
poddać się.
- Wracajcie ja będę
szukać jej dalej – zacząłem iść bardziej w głąb lasu widząc jakąś dróżkę.
Możliwe, że do nikąd mnie nie zaprowadzi, ale spróbować nie zawadzi. Bracia
zostali chwilę w tyle, a gdy już mnie doganiali podjechał jakiś samochód. Okno
się otwarło, a naszym oczom ukazał się leśniczy. Zaśmiał się i spojrzał na nas.
- A mówiłem tej
małej, że jeszcze spotkam jakichś młodocianych. Powieźć was gdzieś? Czy wiecie
gdzie jesteście? – zignorowałem jego pytanie. Mój mózg zatrzymał się na „małej”
o kogo mu chodziło? To mogła być Corin?
- Niska szatynka? Śliczny uśmiech ? –
próbowałem jakoś na szybko ją określić patrząc z nadzieją na mężczyznę.
- Mało mówna i za to
głodna jak nie wiem co – znów się zaśmiał. Było to dosyć irytujące, ale nie
mogło mnie to teraz pozbawić humoru, bo mój upór prawdopodobnie doprowadził
mnie do Corin.
- To ona?
- Wsiadajcie to się
przekonacie – otworzył drzwi na pasażerkę. W ułamku sekundy zająłem miejsce
obok mężczyzny, braciom chwilę to zajęło, ale gdy wsiedli leśniczy od razu
ruszył do leśniczówki. Kiedy samochód się zatrzymał niczym oparzony wybiegłem z
samochodu i nie patrząc jak to wygląda wbiegłem do drewnianego domku.
*POV Corin*
Położyłam się
starając zasnąć, ale nic to nie dawało. W końcu wstałam i zaczęłam chodzić po
domku próbując ignorować biedne zwierzęta, które brutalnie straciły życie. Owinęłam
się kocem i poszłam do łazienki. Spojrzałam w lustro. Moje włosy były tak rozczochrane,
że nie jeden ptak pomyślałby, że to jego gniazdo, oczy były masakrycznie
rozmazane, a w dodatku czerwone od płaczu. Odkręciłam kurek z zimną woda i
przepłukałam twarz zmywając resztki makijażu i doprowadzając tym twarz do stanu
„ jestem człowiekiem nie kosmitą”. Wiedząc, że to nie higieniczne poświęciłam
się i postanowiłam użyć grzebienia mężczyzny by doprowadzić włosy do ładu.
Kiedy już stwierdziłam, że jest ze mną dobrze wyczyściłam grzebień i odłożyłam
go na swoje miejsce, po czym wyszłam. Spojrzałam na pomieszczenie tym razem
uważniej. Martwe zwierzęta, telewizor – nic specjalnego. Spojrzałam na następną
ścianę i moją uwagę przykuł telefon. Podeszłam do niego sprawdzając czy jest
sygnał. BYŁ! Szybko wybrałam numer Lukeya.
„Abonent ma wyłączony telefon lub znajduje się poza
zasięgiem sieci”
- Serio ?! –
krzyknęłam sama do siebie. Wybrałam numer Jai’a. To samo. Beau. Powtórka z
rozrywki.
- Ja pierdole! –
wybrałam numer Daniela, ale zanim zdążyłam usłyszeć sygnał połączenia
usłyszałam kroki na werandzie. Spanikowana odłożyłam słuchawkę i spojrzałam na
drzwi, które w sekundzie otwarły się z trzaskiem. Żołądek zwinął mi się w
środku milion razy widząc kto wszedł do pomieszczenia. Chłopak podbiegł do mnie
i przytulił mnie z całych sił przy okazji dusząc mnie.
- Boże myślałem, że
cię nie znajdę – Oplotłam ręce wokół jego szyi i ścisnęłam najmocniej jak
umiałam niedowierzając, że to był Luke. Odsunęłam się w tył by móc pocałować
go. Dzieliły nas godziny, a jednak mimo tego faktu było to dla mnie jak lata. Posadził
mnie na komodzie, przy której stałam i zaczął całować tak namiętnie jak tylko
potrafił. Jego ręce zacisnęły się na moich udach i nie miały zamiaru przestać
do momentu, gdy usłyszeliśmy czyjeś chrząknięcie. Spojrzeliśmy w kierunku drzwi
gdzie stali Brooksowie i leśniczy. Natychmiast zeskoczyłam z mebla i wytarłam
się starając pokazać skruchę po takim przedstawieniu.
- Czyli to jednak ta
szatynka – zaśmiał się.
- Tak – złapał mnie
za rękę splatając nasze palce.
- Chyba pora was
odwieźć do miasta nie sądzicie ? – mężczyzna wyszedł z domku, a ja nie
puszczając Lukeya - i przy okazji ciągnąc go za sobą - przytuliłam Beau i Jaia.
- Boże dziewczyno
nigdy więcej ! – Jai starał się patrzeć na mnie surowym wzrokiem, ale wyszło
całkowicie inaczej bo wyszedł na swój sposób śmieszny grymas.
- Wracajmy do domu
proszę – podeszłam do Brooksa i wtuliłam się w niego. O tym marzyłam od kilku
godzin.
Wyszliśmy z
domku i wsiedliśmy do samochodu. Ja, Lu i Beau z tyłu, a Jai obok kierowcy.
Swoją drogą Melbourne ma fajne fundusze żeby fundować leśniczemu Range Rovera i
to wcale nie takiego starego. Silnik odpalił z cudownym dźwiękiem i ruszyliśmy
w kierunku drogi.
- Boże Luke daj mi
telefon.
- Po co ? – spojrzał
na mnie zdziwiony moja prośbą.
- Ojciec pewnie mnie
szuka.
- To niech sobie
szuka – spojrzał na szybę. Zignorowałam jego zachowanie i włożyłam rękę do kieszeni
jego spodni, po czym wyjęłam urządzenie i napisałam sms:
Tato nie szukaj mnie zaraz będę w Melbourne
Corin xxx
- Skarbie ja już do
niego nie wrócę – schowałam głowę w zagłębieniu jego szyi i oddałam telefon. Zamknęłam
oczy, dałam mu całusa w szyję i przytulając się do jego ciała patrzałam na
szybę, w której krajobraz z leśnego zmienił się w miejski.
___________________________
Bardzo przepraszam, że wczoraj rozdział się nie pojawił, ale miałam zawalony dzień od rana do wieczora i nawet nie miałam go kiedy napisać. Pierw zlot, potem LemON, a co najzabawniejsze spała u mnie przyjaciółka i miałyśmy jazdy jak nie powiem co xD Wynagradzam wam w długości bo maksymalna! 2 295 wyrazów! Przebiłam samą siebie. Od razu po występnie James'a zaczęlam pisać bo wcześniej miałam problemy z internetem, które szczerze są częste i strasznie denerwujące -,-'
Czekam na opinię i jeśli ktoś chce być informowany niech napisze swoje GG lub TT ;)
A teraz dziękuję za czytanie tego bloga i do soboty ;)
świetny, mam nadzieję, że ojciec corin nic nie odwali -,-
OdpowiedzUsuńczadowo :D czekam na następny :)
OdpowiedzUsuń@labilex
Cześć! Tu twoja nowa (z pewnością mogę się tak nazwać, bo to opowiadanie jest....dobra, opanuje się przez chwile i zaraz to skomentuje) fanka tego fanfiction.
OdpowiedzUsuńNie wiem dlaczego dopiero kilka dni temu trafiłam na twoje opowiadanie, a nie wcześniej no ale oki, ważne, że w końcu trafiłam, bo takiego opowiadania właśnie potrzebowałam przeczytać. Dziewczyno! To jest takie świetne, że ja po prostu nie moge! Piszesz genialnie po prostu, masz świetne pomysły i potrafisz mnie albo wzruszyć, albo żeby zżerało mnie z ciekawości i tak dalej. No brak mi słów!
Zaczęłam czytać twoje opowiadanie chyba jakoś w piątek wieczorem i tak mnie wciągnęło, że czytałam do siódmej rano, a następnego dnia do czwartej rano, bo twoje ff tak wciąga, że nie mogłam przestać czytać no!
Świetnie opisujesz bohaterów, a zwłaszcza jak Beau uważa Corin za siostre i Luke jest zakochany w Cors. Lorin jest świętną parą! *-* shiashcoisdhcoiadsc!
Historia bardzo porusza, zwłaszcza już na początku. Jadą sobie samochodem i nagle bum. Wypadek. Te rozdziały, gdzie ją ojciec porwał, ale Trevor tak wstrząsają, że masakra! Świetne, po prostu świetne. Nie wiem czy się powtarzam (pewnie tak), ale na prawde cieszę się, że prowadzisz to opowiadanie :)
Rozumiem, że rozdziały dodajesz co tydzień tak? Bo napisałaś do Soboty, więc uff nie będę musiała aż tyle czekać :D
Nie mogę się doczekać następnego rozdziału!
Pozdrówka od zniecierpliwionej Juliett :D
Po prostu bosko!! Wiedziałam, że im się uda ją znaleźć!! :D Genialny rozdział. Teraz jeszcze niech ojciec Corin się odwali i będzie ekstra. Czekam na nn :**
OdpowiedzUsuń@Epic40713354 <3