niedziela, 17 listopada 2013

Chapter 37


  - Luke myślisz, że jestem jakimś początkującym ? – Teddy spojrzał na mnie spod byka urażony moim pytaniem.

  - Nie, oczywiście, że nie – szybko zaprzeczyłem by odgonić jego myśli. Miał on dziwne pomysły i naprawdę nikt nigdy nie potrafił przewidzieć co może zrobić. Był jednym słowem nieobliczalny. W jednym momencie mógł zmienić swoje nastawienie do osoby, przyłożyć jej pistolet do głowy i wystrzelić, chociaż 5 minut temu śmiał się z ową osobą i zachowywał się jakby był najszczęśliwszą osobą świata. Może był psychiczne chory w jakimkolwiek znaczeniu tych słów, ale był dobry z elektroniki tak, że przegonił niejednego kujona od tak.


      Spojrzałem na niego nieco przestraszony, gdy ten zatapiał swój wzrok w mojej twarzy. Wyraz jego twarzy był zupełnie bez uczuć, ale kryło się w tym coś. Nagle z zaskoczenia zaczął się śmiać na cały głos. Byłem zupełnie zdezorientowany co jest grane. Nie wiedziałem jak zareagować by z stanu euforii nie przeniósł się w skrajny stan agresji.

   - Luke, Luke, Luke – podszedł do mnie i poklepał mnie po plecach – szkoda, że nie widziałeś swojej miny! „ Boże co on teraz zrobi? On mnie zabije!” – znów się zaśmiał tym razem ciszej i patrząc na ziemię – Lu pamiętaj, że ty i ta banda jest u mnie bezpieczna, a odpowiedź brzmi jasne, że umiem – odszedł w głąb domu, a chłopacy podeszli do mnie śmiejąc się.

  - Ja pierdole jaka mina – Daniel wyskoczył jak idiota z tym tekstem. Mógł sobie to darować, wystarczyło mi przecież to, że Teddy straszy mnie swoimi humorami niczym baba w ciąży i to, że ojciec Corin ją wywiózł. Nie uważa, że tyle stresu i nerwów jest dla mnie już wystarczające ?  Usiadłem na kanapie oczekując na chłopaka i zaczęłam się dokładniej rozglądać. Kilka plazm, jakieś dziwne radia, odtwarzacze, anteny, sterty kabli i inne rzeczy, których nazw nie znam. W końcu chłopak wszedł do pokoju z jakimś pudłem i  postawił je na stole przede mną.

  - To jaki jest numer Romeo ? – usiadł obok mnie i podał mi kartkę i długopis. Gdy odebrałem je z jego rąk on zaczął rozkładać jakieś pudła klawiatury i inne rzeczy po czym podłączył to do jakichś kabli i odebrał ode mnie kartkę, na której napisałem numer. Szybko przepisał go gdzieś i zaczął przeglądać jakieś adresy na małym prostokątnym ekranie. Po kilkunastu minutach wstał.

  - Skończyłem. Wasz cel jest niecałe 200km od Melbourne w kierunku zachodnio-północnym – ruszył w kierunku drzwi z kuchni – od 20 minut się nie przemieszcza, więc radzę wam się pośpieszyć. Jakby się ruszył powiem zadzwonię, a teraz spadać bo wam spierdoli – zniknął za futryną drzwi. Wszyscy zaczęliśmy się szybko zbierać i po 2 minutach siedzieliśmy w samochodzie Sahyounie. Chłopak odpalił silnik i ruszył na najszybszych obrotach w kierunku, który wskazał nam Teddy. Z każdą chwilą mój puls przyśpieszał. Serce pompowało krew coraz szybciej, a ja odczuwałem stres z niewiarygodnie zwiększoną siłą.

  - Luke uspokój się – bliźniak starał się mnie uspokoić, jednak nie przynosiło to oczekiwanych efektów, gdyż jedyną rzeczą o jakiej mogłem myśleć to uwolnienie Cors. Nie wiedziałem gdzie dokładnie jest. Co się z nią dzieje i czy nie dzieje jej się jakaś krzywda prócz naszego rozstania w taki sposób. Mogłem jedynie mieć nadzieję, że wszystko z nią dobrze i jej ojciec zmieni swoje postanowienie.

  - Chwila to nie miało być tu gdzieś ? – Jai zaczął rozglądać się widząc, że licznik zbliża się do 200km. Zrobiłem się bardziej nerwowy. To było totalne pustkowie omijając stację benzynową oddaloną od nas o niecały kilometr. Gdzie mogła być jak nie na niej? Chyba, że wywiózł ją w las, który ciągnął się z prawej strony od jakichś 10 minut.

  - Jedź na tę stację – mówiłem całkowicie nabuzowany. Gdybym nie był na środku tylnego siedzenia w dodatku kontrolowany przez Beau i Jamesa odgradzających mnie od drzwi, wyskoczył bym i biegł tam o własnych siłach. Wiem, że samochód jest o wiele szybszy od mojego biegu, ale i tak nie potrafiło to zaspokoić mojej chęci bycia już tam z nią.

  - Lu uspokój się! – Beau uderzył mnie z liścia w twarz mając tym na celu uspokojenie mnie. Może działało to w większości przypadków, ale nie tym razem. Jeszcze bardziej byłem nabudowany i dodatkowo bardziej zły.


      Gdy chłopak podjechał na stację wyskoczyłem z samochodu przeczołgując się po nogach Jamesa i zacząłem się rozglądać za znajomym mi samochodem. Nie było to trudne ponieważ stały tu trzy samochody licząc nasze. Jedno białe ferrari i czarne BMW ojca Cor. Podbiegłem do samochodu i zacząłem panicznie patrzeć do jego wnętrza. Nikogo tam nie było. Ani dziewczyny, ani mężczyzny. Spanikowany wbiegłem do środka sklepu, ale tam także nic. Przez moje ciało przepłynęła chłodna fala. Ich nigdzie nie było. Wyszedłem przez drzwi rozsuwane i zacząłem biec w kierunku toalet krzycząc imię dziewczyny. Na nic. Żadnej odpowiedzi. Stanąłem w miejscu i analizowałem wszystkie opcje. Znając ją uciekła, ale nie była na tyle głupia by iść ulicą. Jej ojciec od razu by ją złapał tym bardziej, że najbliższe 10 kilometrów było widać stąd jak nic. Mogła zabrać się z kimś lub wejść w ten cholerny las. To było jak szukanie igły w stogu siana. Ona mogła już być dobre parę kilometrów stąd w dodatku mogła zabłądzić lub – boże tylko, żeby to była jedynie moja wyobraźnia – mogło jej się coś jej stać albo być zaatakowana i ranna. Biegiem wróciłem do chłopaków.

  - Nie ma jej nigdzie. 

  - To wiemy. 

  - Musimy się podzielić i zacząć ją szukać. 

  - Luke nie chcę cię martwić, ale ona może już być daleko stąd – James zaczął delikatnie co skończyło się moim krzykiem.

  - Chyba cię pokurwiło! Ona jest gdzieś tu! Muszę ją znaleźć ! Beau idziesz ze mną i Jai’em w las, a reszta jedzie samochodem i ją kurwa szuka ! – nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź ruszyłem w kierunku drzew. Miał rację. Mogła być już daleko stąd, ale ja wiedziałem, że głupia nie jest i wraca do domu w jedyny racjonalny i w miarę bezpieczny sposób – na pieszo.

  - Luke wiesz, że ona może być wszędzie ?

  - A ty myślisz, że ja tak po prostu oleje to Beau ?! Nie! Musze ją znaleźć, a nie czekać na traf szczęścia – właśnie na to czekałem. Trafi szczęścia, że uda mi się ją znaleźć. To było z każdą chwilą coraz bardziej denerwujące, a ja nie miałem wręcz sił na brnięcie dalej. Ruszyłem przodem skrajem lasu. Tu bynajmniej byłem bezpieczny z braćmi, a po drugie Corin nie byłaby na tyle głupia by wchodzić głębiej, tym bardziej, że nie znała tego lasu.


*POV Corin *


      Las ciągnął się i ciągnął. A ja ? Nie potrafiłam wrócić do skraju tak jak miałam zamiar iść. Z każdym krokiem miałam coraz mniej sił. Moje chęci słabły, a ja po prostu traciłam kontakt z rzeczywistością bo nie jadłam od dobrych kilkunastu godzin. Obraz z każdą chwilą coraz bardziej się rozmazywał, aż w końcu pojawiła się ciemność. Zemdlałam.

**

      Zapach drewna i rosołu dał mi poczucie, że jestem w realnym świecie. Zaczęłam powoli otwierać oczy, które jakby przed chwilą ważyły po kilka ton jedna. Zaczęłam powoli przebudzać się, a gdy otwarłam oczy zaczęłam rozglądać. Drewniane ściany, a na nich kilka wypchanych głów zwierząt. Typowy telewizor z lat 90’ i wszystko niczym z tych horrorów, które rozgrywają się w lesie. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek była w tym miejscu, a co najgorsza nie wiem jak tu się znalazłam. Przez moje ciało przeszły ciarki, kiedy drzwi za mną zaskrzypiały. Powoli obróciłam się by osoba wchodząca do pomieszczenia nie pomyślała, że jestem psychopatką i przy okazji, gdyby był to psychopata żeby nie chciał od razu rzucić się na mnie i zabić. Ku mojemu zdziwieniu w drzwiach stanął mężczyzna na moje oko w wieku 30, może 40 lat. Ciemne włosy i typowy strój leśniczego. Odetchnęłam z ulgą, ponieważ moje chore scenariusze niczym z horrorów zupełnie się nie sprawdziły.

  - Obudziłaś się – powiedział miłym głosem i podszedł do kuchenki, nad którą unosiła się para z garnka – co robiłaś w lesie ? Nie wiesz, że w lesie nie jest bezpiecznie samemu?

  - Zgubiłam się

  - To wiem, chodzi mi o to jak się tam znalazłaś? Uciekłaś z domu czy to kolejny głupi zakład?

  - Możemy zatrzymać to w tajemnicy ?

  - Muszę zadzwonić po policję, chyba, że jesteś pełnoletnia. 

  - Od kilku miesięcy. 

  - Więc nie naciskam, a teraz masz zjedz – podał mi miskę z ciepłą zupą, a następnie usiadł tuż obok mnie czekając na reakcję na danie przyrządzone przez niego. Szybko zatopiłam łyżkę w zupie, a następnie zaczęłam ją jeść. Przyznam jedna z najlepszych zup jakie jadłam. Gdy skończyłam jeść podziękowałam i spojrzałam na mężczyznę.

  - Odwiozę cię za godzinę bo muszę zrobić obchód – wstał – może znowu znajdę jakichś zgubionych młodocianych – zaśmiał się i wyszedł. Zostałam sama. Prawdę mówiąc, gdy mężczyzna wyszedł zaczęłam się bać. Te martwe zwierzęta na ścianie i fakt, że jestem w domku w lesie przerażał mnie do takiego stopnia, że miałam ochotę znów zemdleć i obudzić się, kiedy leśniczy wróci. Niestety jak na mój pech nic nie mogło mnie wybawić od tego.


*POV Luke*


      Dwu godzinna wędrówka nie dała nam zbyt wiele. Zadrapania, rozcięta skóra i kilka siniaków od potykania się. To jedyne co wyszło nam z tego „spaceru”.

  - Luke wracajmy – bliźniak spojrzał na mnie błagalnym tonem. Widziałem, że nie mieli sił, ale ja nie mogłem się poddać. Mogliśmy być już kilka metrów od niej, a oni chcieli poddać się.

  - Wracajcie ja będę szukać jej dalej – zacząłem iść bardziej w głąb lasu widząc jakąś dróżkę. Możliwe, że do nikąd mnie nie zaprowadzi, ale spróbować nie zawadzi. Bracia zostali chwilę w tyle, a gdy już mnie doganiali podjechał jakiś samochód. Okno się otwarło, a naszym oczom ukazał się leśniczy. Zaśmiał się i spojrzał na nas.

  - A mówiłem tej małej, że jeszcze spotkam jakichś młodocianych. Powieźć was gdzieś? Czy wiecie gdzie jesteście? – zignorowałem jego pytanie. Mój mózg zatrzymał się na „małej” o kogo mu chodziło?  To mogła być Corin?

   - Niska szatynka? Śliczny uśmiech ? – próbowałem jakoś na szybko ją określić patrząc z nadzieją na mężczyznę.

  - Mało mówna i za to głodna jak nie wiem co – znów się zaśmiał. Było to dosyć irytujące, ale nie mogło mnie to teraz pozbawić humoru, bo mój upór prawdopodobnie doprowadził mnie do Corin.

  - To ona?

  - Wsiadajcie to się przekonacie – otworzył drzwi na pasażerkę. W ułamku sekundy zająłem miejsce obok mężczyzny, braciom chwilę to zajęło, ale gdy wsiedli leśniczy od razu ruszył do leśniczówki. Kiedy samochód się zatrzymał niczym oparzony wybiegłem z samochodu i nie patrząc jak to wygląda wbiegłem do drewnianego domku.


  *POV Corin*


      Położyłam się starając zasnąć, ale nic to nie dawało. W końcu wstałam i zaczęłam chodzić po domku próbując ignorować biedne zwierzęta, które brutalnie straciły życie. Owinęłam się kocem i poszłam do łazienki. Spojrzałam w lustro. Moje włosy były tak rozczochrane, że nie jeden ptak pomyślałby, że to jego gniazdo, oczy były masakrycznie rozmazane, a w dodatku czerwone od płaczu. Odkręciłam kurek z zimną woda i przepłukałam twarz zmywając resztki makijażu i doprowadzając tym twarz do stanu „ jestem człowiekiem nie kosmitą”. Wiedząc, że to nie higieniczne poświęciłam się i postanowiłam użyć grzebienia mężczyzny by doprowadzić włosy do ładu. Kiedy już stwierdziłam, że jest ze mną dobrze wyczyściłam grzebień i odłożyłam go na swoje miejsce, po czym wyszłam. Spojrzałam na pomieszczenie tym razem uważniej. Martwe zwierzęta, telewizor – nic specjalnego. Spojrzałam na następną ścianę i moją uwagę przykuł telefon. Podeszłam do niego sprawdzając czy jest sygnał. BYŁ! Szybko wybrałam numer Lukeya.

„Abonent ma wyłączony telefon lub znajduje się poza zasięgiem sieci”

  - Serio ?! – krzyknęłam sama do siebie. Wybrałam numer Jai’a. To samo. Beau. Powtórka z rozrywki.

  - Ja pierdole! – wybrałam numer Daniela, ale zanim zdążyłam usłyszeć sygnał połączenia usłyszałam kroki na werandzie. Spanikowana odłożyłam słuchawkę i spojrzałam na drzwi, które w sekundzie otwarły się z trzaskiem. Żołądek zwinął mi się w środku milion razy widząc kto wszedł do pomieszczenia. Chłopak podbiegł do mnie i przytulił mnie z całych sił przy okazji dusząc mnie.

  - Boże myślałem, że cię nie znajdę – Oplotłam ręce wokół jego szyi i ścisnęłam najmocniej jak umiałam niedowierzając, że to był Luke. Odsunęłam się w tył by móc pocałować go. Dzieliły nas godziny, a jednak mimo tego faktu było to dla mnie jak lata. Posadził mnie na komodzie, przy której stałam i zaczął całować tak namiętnie jak tylko potrafił. Jego ręce zacisnęły się na moich udach i nie miały zamiaru przestać do momentu, gdy usłyszeliśmy czyjeś chrząknięcie. Spojrzeliśmy w kierunku drzwi gdzie stali Brooksowie i leśniczy. Natychmiast zeskoczyłam z mebla i wytarłam się starając pokazać skruchę po takim przedstawieniu.

  - Czyli to jednak ta szatynka – zaśmiał się.

  - Tak – złapał mnie za rękę splatając nasze palce.

  - Chyba pora was odwieźć do miasta nie sądzicie ? – mężczyzna wyszedł z domku, a ja nie puszczając Lukeya - i przy okazji ciągnąc go za sobą - przytuliłam Beau i Jaia.

  - Boże dziewczyno nigdy więcej ! – Jai starał się patrzeć na mnie surowym wzrokiem, ale wyszło całkowicie inaczej bo wyszedł na swój sposób śmieszny grymas.

  - Wracajmy do domu proszę – podeszłam do Brooksa i wtuliłam się w niego. O tym marzyłam od kilku godzin.


      Wyszliśmy z domku i wsiedliśmy do samochodu. Ja, Lu i Beau z tyłu, a Jai obok kierowcy. Swoją drogą Melbourne ma fajne fundusze żeby fundować leśniczemu Range Rovera i to wcale nie takiego starego. Silnik odpalił z cudownym dźwiękiem i ruszyliśmy w kierunku drogi.

  - Boże Luke daj mi telefon. 

  - Po co ? – spojrzał na mnie zdziwiony moja prośbą.

  - Ojciec pewnie mnie szuka. 

  - To niech sobie szuka – spojrzał na szybę. Zignorowałam jego zachowanie i włożyłam rękę do kieszeni jego spodni, po czym wyjęłam urządzenie i napisałam sms: 


Tato nie szukaj mnie zaraz będę w Melbourne
Corin xxx   


  - Skarbie ja już do niego nie wrócę – schowałam głowę w zagłębieniu jego szyi i oddałam telefon. Zamknęłam oczy, dałam mu całusa w szyję i przytulając się do jego ciała patrzałam na szybę, w której krajobraz z leśnego zmienił się w miejski.  



___________________________

Bardzo przepraszam, że wczoraj rozdział się nie pojawił, ale miałam zawalony dzień od rana do wieczora i nawet nie miałam go kiedy napisać. Pierw zlot, potem LemON, a co najzabawniejsze spała u mnie przyjaciółka i miałyśmy jazdy jak nie powiem co xD Wynagradzam wam w długości bo maksymalna! 2 295 wyrazów! Przebiłam samą siebie. Od razu po występnie James'a zaczęlam pisać bo wcześniej miałam problemy z internetem, które szczerze są częste i strasznie denerwujące -,-' 

Czekam na opinię i jeśli ktoś chce być informowany niech napisze swoje GG lub TT ;)

A teraz dziękuję za czytanie tego bloga i do soboty ;) 

4 komentarze:

  1. świetny, mam nadzieję, że ojciec corin nic nie odwali -,-

    OdpowiedzUsuń
  2. czadowo :D czekam na następny :)

    @labilex

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć! Tu twoja nowa (z pewnością mogę się tak nazwać, bo to opowiadanie jest....dobra, opanuje się przez chwile i zaraz to skomentuje) fanka tego fanfiction.
    Nie wiem dlaczego dopiero kilka dni temu trafiłam na twoje opowiadanie, a nie wcześniej no ale oki, ważne, że w końcu trafiłam, bo takiego opowiadania właśnie potrzebowałam przeczytać. Dziewczyno! To jest takie świetne, że ja po prostu nie moge! Piszesz genialnie po prostu, masz świetne pomysły i potrafisz mnie albo wzruszyć, albo żeby zżerało mnie z ciekawości i tak dalej. No brak mi słów!
    Zaczęłam czytać twoje opowiadanie chyba jakoś w piątek wieczorem i tak mnie wciągnęło, że czytałam do siódmej rano, a następnego dnia do czwartej rano, bo twoje ff tak wciąga, że nie mogłam przestać czytać no!
    Świetnie opisujesz bohaterów, a zwłaszcza jak Beau uważa Corin za siostre i Luke jest zakochany w Cors. Lorin jest świętną parą! *-* shiashcoisdhcoiadsc!
    Historia bardzo porusza, zwłaszcza już na początku. Jadą sobie samochodem i nagle bum. Wypadek. Te rozdziały, gdzie ją ojciec porwał, ale Trevor tak wstrząsają, że masakra! Świetne, po prostu świetne. Nie wiem czy się powtarzam (pewnie tak), ale na prawde cieszę się, że prowadzisz to opowiadanie :)
    Rozumiem, że rozdziały dodajesz co tydzień tak? Bo napisałaś do Soboty, więc uff nie będę musiała aż tyle czekać :D
    Nie mogę się doczekać następnego rozdziału!
    Pozdrówka od zniecierpliwionej Juliett :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Po prostu bosko!! Wiedziałam, że im się uda ją znaleźć!! :D Genialny rozdział. Teraz jeszcze niech ojciec Corin się odwali i będzie ekstra. Czekam na nn :**
    @Epic40713354 <3

    OdpowiedzUsuń