piątek, 3 stycznia 2014

Chapter 39


Westchnęłam i udałam się do samochodu. Siadłam na tylnym siedzeniu, po czym dwóch z braci Brooks ścisnęli mnie masą swojego ciała. Byłam od jakiegoś czasu już do tego przyzwyczajona, gdyż chłopy mieli w zwyczaju zgniatać mnie i wszystkich naokoło. Często nie było to zamierzone, ale czy chciane czy nie bolało tak samo.

Poprawiłam się na fotelu by moja pozycja na „wciskana w siedzenie” zmieniła się na „jestem zadowoloną pasażerką”. Luke w kilka sekund złapał moją drobną dłoń swoją i starał się bym jednak nie miała w głowie tych samych myśli co wcześniej. Ciągle męczyło mnie to, że to teraz przeze mnie chłopcy mają kłopoty. Gdyby nie ja, teraz zapewne spłacali by jedynie dług, a nie ocierali się co chwila o śmierć. Byłam teraz głównym ryzykiem dla nich i bliskich. Nie chcę by Gina czy mój ojciec cierpieli przez to, że popełniliśmy kilka błędów lub dlatego, że dokonaliśmy złego wyboru. Coraz bardziej wpadaliśmy w gówno i coraz gorzej radziliśmy sobie z tym.  Może nie było to takie trudne jak można sobie to wyobrazić, ale było gorzej niż gorzej. Trevor ciągle polował na mnie, chłopcy mieli problemy z pieniędzmi, a na dodatek tego wszystkiego mój ojciec chciał mnie gdzieś wywieźć i jeśli nie znajdzie mnie, może zadzwonić na policję co zaowocuje wizytą mundurowych w domu Brooks’ów i będę wyprowadzona stamtąd mimo woli. Musiałam znaleźć szybko rozwiązanie nawet jeśli musiało ono oznaczać rozłąkę. Ich dobro było ważniejsze od mojego.

Wysiadłam z samochodu, gdy Daniel wjechał na betonowy podjazd. Pożegnaliśmy się z chłopakami i wraz z rodzeństwem Luke’a weszłam do domu, w którym czekała na nas zaniepokojona Gina. Od samego progu podeszła do mnie i przytuliła mnie z całych sił cała zapłakana.

  - Boże co się z tobą skarbie działo.

  - Już jest dobrze – uśmiechnęłam się. Pierwszy raz od bardzo długiego czasu jakaś kobieta była dla mnie jak matka. Nie. W Ginie była jakby moja matka, która nawet nie będąc ze mną ciałem jest ze mną duchem przemawiającym przez nią. Wtuliłam się w kobietę na co ona zaczęła gładzić swoją zmęczoną dłonią po moich włosach. Coraz bardziej brakowało mi matki i powracał cały ból związany z jej utratą. Ten sam ból poczują wszyscy moi bliscy, jeśli czegoś nie zrobię. Plan z godziny wcześniej był dobry. Wyjechać na jakiś czas. Sama. Wtedy to Trevor szukał by mnie, ale była jedna wada: by znaleźć mnie mógł posłużyć się moimi bliskimi i to mogło zagrozić ich życiu. Byłam w rozsypce. Gdy zjedliśmy kolację, za którą tak tęskniłam poszłam do pokoju. Rzuciłam się na łóżko niegdyś zamieszkiwane przez Beau i wtuliłam się w poduszkę w kształcie czerwonego żelka. Pamiętam tę poduszkę z dzieciństwa. Kiedyś ukradłam ją bratu i za nic nie chciałam oddać. Teraz była moim życiowym przyjacielem. Znosiła wszystkie moje łzy i nigdy nie było jej dosyć. Była jak gąbka na wszystkie smutki. Wchłaniała je i pozwalała by zostały w niej na wieczność. Westchnęłam. Była to jedyna okazja by wymyśleć jakiś plan. Choć wszyscy dobrze wiedzieli, że jedyne i najlepsze dla wszystkich rozwiązanie to dać chłopakowi tego czego chciał. Nie chciałam się mu oddać. Może jeszcze jakiś czas temu pobiegłabym do niego z radością. Teraz? Czułam jedynie odrazę do jego osoby. To co zrobił było niewybaczalne i skreśliło go to w każdy możliwy sposób. Moja głowa została pochłonięta przez wszystkie plusy i minusy tego rozwiązania. Jedynie co teraz wiedziałam to, to, że muszę stąd zniknąć. Nie wiem jak i nie wiem gdzie, ale muszę to zrobić.
Drzwi pokoju się otwarły, a światło dobiegające z przedpokoju rzuciło na ścianę jak i moje ciało długi cień sylwetki chłopaka. Nie odwróciłam się. Nie chciałam żeby zobaczył mnie zapłakaną, a nawet jeśli by mnie zobaczył od razu by poznał, że planuje coś. Nie umiałam przed nim niczego ukryć. Wtuliłam bardziej w poduszkę zakrywając tym twarz i czekałam, aż stwierdzi, że powinien mi dać spokój. Nie stało się tak. Poczułam jak łóżko lekko ugina się pod jego ciężarem, a następnie ręce obejmują mnie w talii przyciągając bliżej swojego ciała. Poczułam jego oddech na karku. Był nierównomierny.

  - Wiem, że coś planujesz – powiedział dosyć cicho, tak bym usłyszała to tylko ja. Moje mięśnie spięły się na jego słowa. Nic nie potrafiłam ukryć. Nawet jeśli nie pokazywałam mu twarzy. Wtulił twarz w zagłębienie między moją głową, a ramieniem – nie chce żebyś mnie zostawiała. Jeśli chcesz wyjechać weź mnie ze sobą – jego słowa mnie bolały. Nie mogłam go wziąć. Musiała to sama załatwić. Prawda od nich się wszystko zaczęło, ale czy to był powód by dalej wplątywać ich, jeśli teraz to nie oni byli celem? Nie. To byłoby zupełnie bezsensu – Corin odezwij się – odwróciłam się do niego przodem i wtuliłam w klatkę piersiową. Musiałam dać mu zrozumieć, że wszystko jest dobrze. Przynajmniej na chwilę.

  - Luke, ja nic nie planuje – uniosłam na chwilę głowę uśmiechając się do niego – tylko czuję się winna tego co się stało, ale nie chce o tym mówić kochanie – westchnął i spojrzał na mnie tymi swoimi czekoladowymi tęczówkami. Nawet teraz, gdy w pokoju było całkowicie ciemno można było ujrzeć, że jego oczy są smutne. Teraz ten widok ranił mnie niesamowicie, więc nie chciałam wyobrazić sobie tego, co będzie rano, kiedy obudzi się, a obok niego będzie jedynie puste miejsce. Wiedziałam, że go to zaboli, ale taka była cena ich bezpieczeństwa.

  - Corin … - przerwałam mu kładąc palec wskazujący na środku ust. W ciszy i jedynie przy świetle księżyca zaczęłam przyglądać się jego twarzy. Pieprzyk na nosie, piękne czekoladowe oczy, pełne malinowe usta. Wszystko było idealne i moje, choć nie na długo. Zdobyłam się na odwagę i złapałam za koniec bluzki szatyna zaczynając ja delikatnie podwijać rękoma badając jego tors. Pod dłońmi przemykały jego mięśnie, a ja po chwili ściągnęłam z niego materiał i zaczęłam delikatnie całować usta. Chłopak ponownie położył dłonie na mojej talii by móc unieść mnie i posadzić na swoim ciele tak by mógł patrzeć na mnie w wygodnej pozycji. Jego ręce zaczęły naśladować moje i także ściągać bluzkę z mojego ciała. Duże dłonie przyciągnęły moją twarz do jego i kontynuował przerwany chwilę temu pocałunek. Moje dłonie zatrzymały się na jego policzkach przez chwilę jak i pocałunek, ale z każdą chwilą przenosiłam się coraz niżej, zostawiając na szyi malinkę by pamiętał, że jest mój na zawsze. Dla większości malinka jest znakiem przynależności by pokazać to innym. W tym momencie miała być znakiem, że byłam, jestem i będę, że nie zostawię go, a jedynie zniknę na jakiś czas, ale powrócę. Po kilku „pamiątkach” zaczęłam składać pocałunki coraz niżej. Gdy doszłam do dolnej części jego garderoby rozpięłam rozporek i ściągnęłam spodnie razem z bielizną, ale nim zdążyłam cokolwiek zrobić zostałam podniesiona.

  - Corin dzisiaj ja – położył mnie na plecach, wsunął chłodne ręce pod moje plecy i w kilka sekund zdjął ze mnie stanik. Jego usta delikatnie pieściły moje sutki, co chwila wysuwając język, by doprowadzić mnie do jeszcze większego podniecenia jego poczynaniami. Gdy stwierdził, że jego praca na tym miejscu mojego ciała została zakończona, jego dłonie wsunęły się pod spodnie dresowe, które miałam na sobie i szybko je ściągnął. Podniósł moje nogi tak by móc mieć całkowity dostęp do mojej kobiecości. Wciąż miałam to głupie uczucie wstydu, gdy leżałam przed nim totalnie naga, choć dobrze wiedziałam, że kochał mnie taką jaka byłam. Schował twarz między moimi nogami, a ustami delikatnie sunął po czułym miejscu. Składał delikatne pocałunki, co jakiś czas dodając do tego pracę języka. Zagryzłam dolną wargę starając się nie wydawać żadnych jęków, by współlokatorzy nie usłyszeli co dzieje się za ścianą. Każdy jego, choćby najmniejszy, ruch doprowadzał mnie do coraz większego podniecenia. Język posunął się dalej i zaczął penetrować mnie od środka tym razem sprawiając, że moje mięśnie zaczęły spinać się jeszcze bardziej i zbliżając mnie do granicy między podnieceniem, a orgazmem. Kiedy chłopak poczuł, że zaraz mogę dojść zatrzymał się. Uniósł się nade mną i sięgnął do szafki. Spojrzał na mnie.

  - Luke proszę – jęknęłam wciąż zagryzając dolną wargę. Moje ciało pulsowało od środka z podniecania i nienasycenia jego dotykiem. To jest jak narkotyk. Zaczynając myślisz, że możesz się zatrzymać, ale z czasem chcesz więcej i nie umiesz się zatrzymać. Chcesz więcej i więcej.

 Nasunął na członka prezerwatywę i nachylił się nade mną. Położyłam rękę na jego karku i delikatnie przyciągnęłam do siebie. Chłopak jedną ręką oparł się na moją głową, a drugą złapał w talii kiedy zaczął powoli we mnie wchodzić. Jęknęłam w jego usta podczas pierwszego pchnięcia. Poczułam jak uśmiecha się. Położyłam dłonie na jego plecach, a gdy pchnięcia były głębsze jęczałam mu w usta, wbijając paznokcie w plecy, po czym zapewne będzie ślad na jakiś czas. Może to była już lekka przesada z tym pozostawianiem śladów na jego ciele, ale po prostu nie umiałam odpuścić. Chciałam by pamiętał jak najwięcej z tej nocy bo nie wiedziałam kiedy następnym razem mnie zobaczy. Poprawił sobie moją nogę narzucając ją na siebie i przyśpieszając  tak, że wystarczyło parę kolejnych pchnięć by moje mięśnie spięły się, a moje ciało doznało orgazmu.

  - Luke – jęknęłam mu do ucha przyciągając mocniej. Chłopak zaśmiał się i po chwili także doszedł ściskając mnie nieco mocniej niż ja jego. Uśmiechnął się i pocałował mnie jeszcze nim położył się obok mnie. Poprawił kołdrę, która już nie zakrywała nas tak solidnie jak na początku naszych igraszek, po sam nos i przyciągnął mnie do siebie całując w czoło.

Przeczekałam dwie godziny udając w miarę realistycznie, że śpię, a gdy Brooks zasnął wstałam starając nie obudzić go ze snu i zaczęłam na szybko ubierać. Zabrałam do torby najpotrzebniejsze rzeczy jak bielizna, ubrania czy kosmetyki  do torby i wyszłam bezszelestnie z pokoju. W przedpokoju natknęłam się na Bells, ale i ta nie dała radę mnie powstrzymać pokazując swoje najpiękniejsze oczy. Wyciągnęłam z portfela dwustu- dolarówkę i położyłam podpisując na serwetce, że jest to na jedzenie dla psa. Przytuliłam kudłatą psinkę, ucałowałam i wyszłam z domu z bólem serca. Przypominało mi to jeden z filmów hollywoodzkich, gdzie bohaterka poświęca się. Nie raz widziałam takie filmy i za każdym razem zauważałam lepsze wyjście jak wszyscy widzowie, lecz dopiero teraz, gdy znalazłam się w tej samej sytuacji co bohaterowie filmu zrozumiałam, że sytuacja nie jest taka prosta jak się wydaje. Łatwo jest powiedzieć co ktoś powinien zrobić w danej sytuacji, ale gdy dochodzi do tego, że trzeba samemu podjąć decyzję jesteśmy w kropce i nie potrafimy zrobić nic. Jesteśmy bezsilni. Tak jak ja teraz. Myślałam, że jestem już na dnie, ale to kolejne sztuczne dno w tym oceanie, które zaraz zapadnie się rzucając mnie w gorsze dno.
Stanęłam niczym wryta na australijskim lotnisku. Tyle lotów, a brak jakichkolwiek pomysłów. Spojrzałam na te, które niedługo miały wylecieć. Chile, Londyn, Tennessee, Los Angeles. Może właśnie to było rozwiązanie? Nie byłabym tam sama, ale nikt by o mnie nie wiedział. Podeszłam do kasy biletowej.

  - Dzień Dobry w czym mogę pomóc – starsza kobieta ok. 50 lat siedziała za okienkiem i uśmiechała się do mnie dosyć zmęczona. Nie dziwię się była 3 w nocy.

  - Najbliższy lot do Los Angeles.

  - Dowód tożsamości ? -  Spojrzała na mnie dosyć podejrzanie. Miałam od niedawna 18 lat i nie wszyscy o tym wiedzieli. Podałam jej wszystkie potrzebne dokumenty. Ta bacznie je przejrzała upewniając się czy nie są podróbkami i oddała – za 30 minut odlatuje z pasa numer 7 – zapłaciłam jej i ruszyłam w wskazanym przez nią kierunku. Torbę oddałam przy kontroli i zostało mi jedyne 10 minut do lotu. Zdążyłam kupić sobie kawę w Starbucks i wchodząc na pokład samolotu wyrzucić pusty kubeczek do kosza na śmieci. Wsiadłam do samolotu i usadowiłam się na wolnym miejscu przy oknie. Zwinęłam w kłębek i włożyłam słuchawki do uchu. Ten odlot bolał, ale taka była cena i właśnie ją płaciłam.

Miłość to najważniejsza rzecz na świecie bo bez niej nie było by niczego

Dla miłości walczyłam.

Dla miłości cierpiałam.

Dla miłości poświęcę nawet życie.



__________________________

Przepraszam, że od miesiąca nic nie dodawałam, ale miałam szlaban na komputer przez oceny i dzisiaj kuzynka pozwoliła mi wejść na komputer i napisać rozdział. Mam nadzieję, że nie zawiodłam was takim przebiegiem zdarzeń.
Nie mam jak was poinformować więc jeśli się n ie obrazicie ten rozdział będzie po prostu tak dodany ;) 
I jeślio możecie napiszcie mi swoje tt / GG / FB / aski co tylko chcecie ;) tam mogę was informować/ lajkować czy co tam chcecie ;) z fona na szczeście się da ;P

Jeszcze raz przepraszam i liczę na choć krótką opinię 

niedziela, 24 listopada 2013

Chapter 38


                Droga do domu trwała trochę, ale mężczyzna nie zadawał nam na szczęście pytań. Jedyne co to spoglądał na nas co jakiś czas by sprawdzić czy wszystko dobrze. Dobrze wiedzieliśmy co o nas myślał. Banda dzieciaków, która miała problemy i nawiała, a teraz z podkulonym ogonem wraca do domu. Nie było tak, ale co mogliśmy poradzić ? Przecież nie mogliśmy powiedzieć od tak sobie, że mieliśmy problemy z handlarzami narkotyków i właśnie uciekłam od ojca, który wiózł mnie do internatu bo mieszkałam parę miesięcy u chłopaka bez jego zgody, dodatkowo sama im pomogłam z tego wyjść, ale byliśmy porwani przez jednego z owych handlarzy i zostałam prawie zgwałcona bo żądali zwrotu większej ilości gotówki niż powinni dostać. Wtedy na pewno wylądowalibyśmy na komisariacie i byli przesłuchiwani przez co wpakowalibyśmy się w kolejne problemy bo jak każdy wie pójście  na policję wplątuje osoby powiązane z tymi kręgami w większe bagno. Mogliśmy teraz jedynie się modlić o to by właśnie mężczyzna nas tam nie wiózł. Nie wiadomo co uważał za odpowiednie w tym momencie. Po drugie to było dość dziwne. Jedna dziewczyna i trzech przytulających ją chłopaków. Facet mógł nawet mieć teraz myśli erotyczne, a my nawet o tym nie wiedzieliśmy.


                Przytuliłam Lukeya mocniej, gdy mężczyzna zjechał z głównej drogi.


  - Gdzie pan jedzie ? – zaalarmowany Jai podniósł się na siedzeniu i spojrzał na mężczyznę.

  - Jesteście aż tak głupi ? Myśleliście, że uciekniecie Trevorowi ? – zaśmiał się i zamknął guzikiem wszystkie drzwi z samochodu. Automatycznie zaczęliśmy szarpać klamkami choć nie miało to najmniejszego sensu. Chwilę po zamknięciu naszych drzwi mężczyzna stanął przy jakimś opuszczonym magazynie i wysiadł nie pozwalając nam na to samo. Wszedł do środka i zostaliśmy uwięzieni w samochodzie.

  - Kurwa musimy się stąd jakoś wydostać ! – Beau zaczął przeszukiwać schowek samochodu z nadzieją, że znajdzie cokolwiek. Po chwili przeszukiwań całej paczki znaleźliśmy tylko 2 przydatne rzeczy : Gaśnice i pistolet.

  - Boże jaki ten gościu jest pokurwiony – wyciągnął broń i wcześniej sprawdzając jej magazynek schował ją za pasek spodni.

  - Jak ci dupe odpierdoli ta spluwa to dopiero będzie pokurwiony gościu, ale z ciebie – powiedział Jai wyciągając gaśnice – Mam coś lepszego czym możemy wybić szybę, ale pewnie czekają, aż to zrobimy żeby złapać nas na ucieczce
  - Mamy przejebane – skuliłam się na siedzeniu.

  - Skarbie wydostaniemy się z tego – Lu przytulił mnie i pocałował w czoło. Szybko zmieniłam pozycję i wtuliłam się w niego starając się by łzy nie zaczęły spływać po moich policzkach.

  - Cors nie płacz damy radę – Jai starał się mnie wspierać, ale niestety nic to nie dało.  Byliśmy w sytuacji bez wyjścia. Mieliśmy dwie opcje : Wyjść i być na celowniku lub czekać, aż po nas przyjdą.

  - Kurwa ! – Luke odsunął się ode mnie na chwilę i złapał za telefon – Mam zasięg ! – szybko wykręcił czyjś numer i czekał, aż odbierze.

  - Skip?... Porwał nas ten frajer ! ... Stary magazyn … Za Melbourne … Tak ten ! … 20 minut!? Czy ciebie pokurwiło ?! … Dobra wiem … Zamknął nas w samochodzie i siedzi w budynku skurwysyn mały… Masz? To dobrze … Rusz tą pizdę … Dobra – rozłączył się, schował telefon do kieszeni i spojrzał na nas – Co ?

  - Cały czas miałeś telefon przy sobie ?! – Beau uniósł się żeby go uderzyć, ale Jai go powstrzymał.

  - Beau w domu go zabijesz teraz niech nas ratuje

  - Skip będzie do 20 minut bo są daleko i mają sprzęt – opadli na fotele z bezsilności. Nie mogliśmy nic zrobić póki się nie zjawią. Siedząc zaczęłam się rozglądać po samochodzie z nudów. Moją uwagę przykuł zegar przyczepiony do lusterka nad siedzeniem pasażera.

  - Ej ten zegar jest chyba zjebany – powiedziałam totalnie bez sensu. W tym momencie mój racjonalny tok myślenia przestał działać. Byłam wykończona psychicznie i fizycznie.

  - Jaki zegar ? – Jai zaczął się rozglądać – Kurwa ! – złapał gaśnice i szybko wybił szybę – Spierdalajcie tu jest bomba! – wyszedł przez okno, po czym zaczął pomagać wyjść nam. Gdy byliśmy już poza samochodem wbiegliśmy znów do lasu. Zaczęliśmy biec przed siebie ile sił. Nie minęło może pół minuty, a słychać było wybuch oznaczający tylko jedno – to mogliśmy być my. Po dłuższym biegu opadłam na ziemię z bezsilności i zaczęłam niekontrolowanie płakać. Całe emocje, które starałam się ukrywać wybuchły we mnie niczym bomba przed chwilą. Chłopcy podbiegli do mnie i zaczęli mnie poganiać bym wstała. Nie potrafiłam. Tego wszystkiego było dla mnie za dużo. Przecież już wszystko się unormowało i było dobrze, a tu znowu. Pomińmy już odpały taty. O co Trevorowi chodziło? Chłopcy już oddali pieniądze, może nie tyle co chciał, ale oddali tyle ile byli winni. Czy nie mógł już sobie tego odpuścić ? Przecież to nie mogło być aż tak skomplikowane. Przypomniał mi się pewien moment z nieszczęsnego porwania.


  - Skarbie uwierz jesteś idealna dla mnie nie dla tego frajera – powiedział Trevor całując mnie po szyi – będziesz moja czy tego chcesz czy nie.


  - Chłopaki wiem o co mu chodzi – otarłam rękawem oczy i spojrzałam na nich dalej siedząc na ziemi.

  - Corin wiemy, że chodzi mu o nasze długi – Luke przykucnął i starał się mnie podnieść by móc iść jak najdalej stąd.

  - Nie Luke, jemu chodzi o mnie – spojrzałam na niego niepewnie bojąc się odrzucenia. Wiem, że to co kiedyś robiłam z Trevorem raniło go. Te czułe słówka, spacery za rękę i wg., ale wtedy myślałam, że to wszystko jest tego warte, że to Trevor będzie moją pierwszą miłością, ale najwyraźniej się pomyliłam no bo niestety wyszło jak wyszło, a teraz jedynie z uwagi na mnie nas ściga i robi to co robi. Tak myślę, albo najzwyczajniej w świecie mam wysokie mniemanie o sobie.

  - Corin powiedz mi niby dlaczego o ciebie ?

  - Pamiętasz jak mnie porwał ? – chłopak przytaknął – powiedział „będzie moja czy tego chcesz czy nie”. To mnie teraz ściga i zrobi wszystko żeby dopiąć swego – westchnęłam głośniej i spojrzałam na resztę – muszę się gdzieś zmyć  na jakiś czas – powiedziałam smutno. Wiedziałam z czym to się wiąże. Wyjeżdżając zostawiałam nie tylko dom, ale także ich – Sama dla waszego bezpieczeństwa

  - Nie pojedziesz nigdzie sama ! – Luke uniósł się starając kryć smutek co nie wychodziło mu najlepiej. Widać było, że to co powiedziałam zabolało go. Dopiero co mnie odzyskał i znów miałam odejść na jakiś czas. To było smutne dla nas wszystkich, ale jeśli właśnie tak miałam uratować ich byłam gotowa to zrobić nawet milion razy.

  - Luke to dla waszego dobra – wstałam i ruszyłam w kierunku drogi.

  - To jadę z tobą. 

  - Nie Luke ty zostajesz. Oni będą mnie szukać, a wtedy będziecie mieć święty spokój od nich rozumiesz?

  - Czy ty nie rozumiesz, że jak wyjedziesz to właśnie do nas przyjdą najpierw ?

  - To nie wiem, ale muszę coś zrobić żebyście byli wolni – zaczęłam iść w kierunku miasta. To bolało i wiedziałam, że musze coś zrobić jeśli chcę ich uchronić. Czułam się jak ten bohater, który chce oddać wszystko by ocalić to co dla niego najdroższe. Tylko czy to musiało być, aż tak bolesne? Teraz to boli niczym wbijane tysiąc noży w serce, a co to będzie, gdy znajdę sposób, który rozdzieli mnie z Lu ? Obróciłam się i zobaczyłam zbliżające się auto, którego kierowcę znałam.

  - Skip ! – zawołałam by odwrócić od siebie uwagę chłopców, ale zadziałało to tylko w 2/3.

  - Corin to boli – Luke podszedł do mnie i objął mnie w talii złączając nasze czoła.

  - Mnie też – spojrzałam w dół by nie patrzeć w jego przepełnione bólem oczy. Znowu powrócił stan, w którym musze powstrzymywać się od płaczu. Nie mogłam być miękka i zacząć płakać bo to już na starcie postawiło mnie na pozycji „przegrała”. Poddałabym się i Trevor mógłby to wykorzystać by dopiąć swego. A teraz po raz pierwszy w życiu musiałam pomyśleć nie o sobie, a o kimś innym. I nie mogła ryzykować niczym – ale musimy cos zrobić, żebyście w końcu mieli spokój od przeszłości rozumiesz ? – spojrzałam na niego, tym razem z zdeterminowanym spojrzeniem. Chciałam pokazać mu, że jestem w tym momencie gotowa na wszystko dla nich. Dla niego. Był moim światem, a ja jedyną rzeczą jaką mogłam zrobić to uchronić go od złego bo to w tym momencie była moja pałeczka.

  - Corin znajdziemy jakieś rozwiązanie. Nie musisz się poświęcać .

  - Corin ! – usłyszałam głos Skipa zza pleców

  - Daniel mnie woła – starałam się wyrwać z jego uścisku żeby nie rozmawiać teraz o tym, ale chłopak nie chciał puścić

  - Corin ja cię nie puszczę dopóki nie zrozumiesz, że twój pomysł jest zły.

  - Jest dobry, a teraz proszę puść mnie do chłopaków – spojrzałam na niego błagalnie. Chłopak stał chwilę w ciszy, aż rozluźnił uścisk.

  - Porozmawiamy o tym w domu



__________________________

Przepraszam za tak krótki rozdział, ale nie było mnie od piątku w domu. Nie miałam jak go napisać i dopiero wróciłam godzinę temu i właśnie w niecałą go napisałam, a zazwyczaj piszę rozdziały po ok. 2-3 h 
Za opóźnienie także bardzo przepraszam, ale moja przyjaciółka miała urodziny i tak jak wcześniej mówiłam od piątku w domu mnie nie było i naprawdę gdybym mogła napisałabym go na wczoraj, ale nie miałam jak ... 
Obiecuję, że za tydzień rozdział będzie o czasie i będzie naprawdę długi ♥

Dziękuję wam za cierpliwość i jeśli się nie obrazicie osoby powiadomie, gdy wrócę od ojczyma bo muszę się zbierać ;) 

Do napisania;)

niedziela, 17 listopada 2013

Chapter 37


  - Luke myślisz, że jestem jakimś początkującym ? – Teddy spojrzał na mnie spod byka urażony moim pytaniem.

  - Nie, oczywiście, że nie – szybko zaprzeczyłem by odgonić jego myśli. Miał on dziwne pomysły i naprawdę nikt nigdy nie potrafił przewidzieć co może zrobić. Był jednym słowem nieobliczalny. W jednym momencie mógł zmienić swoje nastawienie do osoby, przyłożyć jej pistolet do głowy i wystrzelić, chociaż 5 minut temu śmiał się z ową osobą i zachowywał się jakby był najszczęśliwszą osobą świata. Może był psychiczne chory w jakimkolwiek znaczeniu tych słów, ale był dobry z elektroniki tak, że przegonił niejednego kujona od tak.


      Spojrzałem na niego nieco przestraszony, gdy ten zatapiał swój wzrok w mojej twarzy. Wyraz jego twarzy był zupełnie bez uczuć, ale kryło się w tym coś. Nagle z zaskoczenia zaczął się śmiać na cały głos. Byłem zupełnie zdezorientowany co jest grane. Nie wiedziałem jak zareagować by z stanu euforii nie przeniósł się w skrajny stan agresji.

   - Luke, Luke, Luke – podszedł do mnie i poklepał mnie po plecach – szkoda, że nie widziałeś swojej miny! „ Boże co on teraz zrobi? On mnie zabije!” – znów się zaśmiał tym razem ciszej i patrząc na ziemię – Lu pamiętaj, że ty i ta banda jest u mnie bezpieczna, a odpowiedź brzmi jasne, że umiem – odszedł w głąb domu, a chłopacy podeszli do mnie śmiejąc się.

  - Ja pierdole jaka mina – Daniel wyskoczył jak idiota z tym tekstem. Mógł sobie to darować, wystarczyło mi przecież to, że Teddy straszy mnie swoimi humorami niczym baba w ciąży i to, że ojciec Corin ją wywiózł. Nie uważa, że tyle stresu i nerwów jest dla mnie już wystarczające ?  Usiadłem na kanapie oczekując na chłopaka i zaczęłam się dokładniej rozglądać. Kilka plazm, jakieś dziwne radia, odtwarzacze, anteny, sterty kabli i inne rzeczy, których nazw nie znam. W końcu chłopak wszedł do pokoju z jakimś pudłem i  postawił je na stole przede mną.

  - To jaki jest numer Romeo ? – usiadł obok mnie i podał mi kartkę i długopis. Gdy odebrałem je z jego rąk on zaczął rozkładać jakieś pudła klawiatury i inne rzeczy po czym podłączył to do jakichś kabli i odebrał ode mnie kartkę, na której napisałem numer. Szybko przepisał go gdzieś i zaczął przeglądać jakieś adresy na małym prostokątnym ekranie. Po kilkunastu minutach wstał.

  - Skończyłem. Wasz cel jest niecałe 200km od Melbourne w kierunku zachodnio-północnym – ruszył w kierunku drzwi z kuchni – od 20 minut się nie przemieszcza, więc radzę wam się pośpieszyć. Jakby się ruszył powiem zadzwonię, a teraz spadać bo wam spierdoli – zniknął za futryną drzwi. Wszyscy zaczęliśmy się szybko zbierać i po 2 minutach siedzieliśmy w samochodzie Sahyounie. Chłopak odpalił silnik i ruszył na najszybszych obrotach w kierunku, który wskazał nam Teddy. Z każdą chwilą mój puls przyśpieszał. Serce pompowało krew coraz szybciej, a ja odczuwałem stres z niewiarygodnie zwiększoną siłą.

  - Luke uspokój się – bliźniak starał się mnie uspokoić, jednak nie przynosiło to oczekiwanych efektów, gdyż jedyną rzeczą o jakiej mogłem myśleć to uwolnienie Cors. Nie wiedziałem gdzie dokładnie jest. Co się z nią dzieje i czy nie dzieje jej się jakaś krzywda prócz naszego rozstania w taki sposób. Mogłem jedynie mieć nadzieję, że wszystko z nią dobrze i jej ojciec zmieni swoje postanowienie.

  - Chwila to nie miało być tu gdzieś ? – Jai zaczął rozglądać się widząc, że licznik zbliża się do 200km. Zrobiłem się bardziej nerwowy. To było totalne pustkowie omijając stację benzynową oddaloną od nas o niecały kilometr. Gdzie mogła być jak nie na niej? Chyba, że wywiózł ją w las, który ciągnął się z prawej strony od jakichś 10 minut.

  - Jedź na tę stację – mówiłem całkowicie nabuzowany. Gdybym nie był na środku tylnego siedzenia w dodatku kontrolowany przez Beau i Jamesa odgradzających mnie od drzwi, wyskoczył bym i biegł tam o własnych siłach. Wiem, że samochód jest o wiele szybszy od mojego biegu, ale i tak nie potrafiło to zaspokoić mojej chęci bycia już tam z nią.

  - Lu uspokój się! – Beau uderzył mnie z liścia w twarz mając tym na celu uspokojenie mnie. Może działało to w większości przypadków, ale nie tym razem. Jeszcze bardziej byłem nabudowany i dodatkowo bardziej zły.


      Gdy chłopak podjechał na stację wyskoczyłem z samochodu przeczołgując się po nogach Jamesa i zacząłem się rozglądać za znajomym mi samochodem. Nie było to trudne ponieważ stały tu trzy samochody licząc nasze. Jedno białe ferrari i czarne BMW ojca Cor. Podbiegłem do samochodu i zacząłem panicznie patrzeć do jego wnętrza. Nikogo tam nie było. Ani dziewczyny, ani mężczyzny. Spanikowany wbiegłem do środka sklepu, ale tam także nic. Przez moje ciało przepłynęła chłodna fala. Ich nigdzie nie było. Wyszedłem przez drzwi rozsuwane i zacząłem biec w kierunku toalet krzycząc imię dziewczyny. Na nic. Żadnej odpowiedzi. Stanąłem w miejscu i analizowałem wszystkie opcje. Znając ją uciekła, ale nie była na tyle głupia by iść ulicą. Jej ojciec od razu by ją złapał tym bardziej, że najbliższe 10 kilometrów było widać stąd jak nic. Mogła zabrać się z kimś lub wejść w ten cholerny las. To było jak szukanie igły w stogu siana. Ona mogła już być dobre parę kilometrów stąd w dodatku mogła zabłądzić lub – boże tylko, żeby to była jedynie moja wyobraźnia – mogło jej się coś jej stać albo być zaatakowana i ranna. Biegiem wróciłem do chłopaków.

  - Nie ma jej nigdzie. 

  - To wiemy. 

  - Musimy się podzielić i zacząć ją szukać. 

  - Luke nie chcę cię martwić, ale ona może już być daleko stąd – James zaczął delikatnie co skończyło się moim krzykiem.

  - Chyba cię pokurwiło! Ona jest gdzieś tu! Muszę ją znaleźć ! Beau idziesz ze mną i Jai’em w las, a reszta jedzie samochodem i ją kurwa szuka ! – nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź ruszyłem w kierunku drzew. Miał rację. Mogła być już daleko stąd, ale ja wiedziałem, że głupia nie jest i wraca do domu w jedyny racjonalny i w miarę bezpieczny sposób – na pieszo.

  - Luke wiesz, że ona może być wszędzie ?

  - A ty myślisz, że ja tak po prostu oleje to Beau ?! Nie! Musze ją znaleźć, a nie czekać na traf szczęścia – właśnie na to czekałem. Trafi szczęścia, że uda mi się ją znaleźć. To było z każdą chwilą coraz bardziej denerwujące, a ja nie miałem wręcz sił na brnięcie dalej. Ruszyłem przodem skrajem lasu. Tu bynajmniej byłem bezpieczny z braćmi, a po drugie Corin nie byłaby na tyle głupia by wchodzić głębiej, tym bardziej, że nie znała tego lasu.


*POV Corin *


      Las ciągnął się i ciągnął. A ja ? Nie potrafiłam wrócić do skraju tak jak miałam zamiar iść. Z każdym krokiem miałam coraz mniej sił. Moje chęci słabły, a ja po prostu traciłam kontakt z rzeczywistością bo nie jadłam od dobrych kilkunastu godzin. Obraz z każdą chwilą coraz bardziej się rozmazywał, aż w końcu pojawiła się ciemność. Zemdlałam.

**

      Zapach drewna i rosołu dał mi poczucie, że jestem w realnym świecie. Zaczęłam powoli otwierać oczy, które jakby przed chwilą ważyły po kilka ton jedna. Zaczęłam powoli przebudzać się, a gdy otwarłam oczy zaczęłam rozglądać. Drewniane ściany, a na nich kilka wypchanych głów zwierząt. Typowy telewizor z lat 90’ i wszystko niczym z tych horrorów, które rozgrywają się w lesie. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek była w tym miejscu, a co najgorsza nie wiem jak tu się znalazłam. Przez moje ciało przeszły ciarki, kiedy drzwi za mną zaskrzypiały. Powoli obróciłam się by osoba wchodząca do pomieszczenia nie pomyślała, że jestem psychopatką i przy okazji, gdyby był to psychopata żeby nie chciał od razu rzucić się na mnie i zabić. Ku mojemu zdziwieniu w drzwiach stanął mężczyzna na moje oko w wieku 30, może 40 lat. Ciemne włosy i typowy strój leśniczego. Odetchnęłam z ulgą, ponieważ moje chore scenariusze niczym z horrorów zupełnie się nie sprawdziły.

  - Obudziłaś się – powiedział miłym głosem i podszedł do kuchenki, nad którą unosiła się para z garnka – co robiłaś w lesie ? Nie wiesz, że w lesie nie jest bezpiecznie samemu?

  - Zgubiłam się

  - To wiem, chodzi mi o to jak się tam znalazłaś? Uciekłaś z domu czy to kolejny głupi zakład?

  - Możemy zatrzymać to w tajemnicy ?

  - Muszę zadzwonić po policję, chyba, że jesteś pełnoletnia. 

  - Od kilku miesięcy. 

  - Więc nie naciskam, a teraz masz zjedz – podał mi miskę z ciepłą zupą, a następnie usiadł tuż obok mnie czekając na reakcję na danie przyrządzone przez niego. Szybko zatopiłam łyżkę w zupie, a następnie zaczęłam ją jeść. Przyznam jedna z najlepszych zup jakie jadłam. Gdy skończyłam jeść podziękowałam i spojrzałam na mężczyznę.

  - Odwiozę cię za godzinę bo muszę zrobić obchód – wstał – może znowu znajdę jakichś zgubionych młodocianych – zaśmiał się i wyszedł. Zostałam sama. Prawdę mówiąc, gdy mężczyzna wyszedł zaczęłam się bać. Te martwe zwierzęta na ścianie i fakt, że jestem w domku w lesie przerażał mnie do takiego stopnia, że miałam ochotę znów zemdleć i obudzić się, kiedy leśniczy wróci. Niestety jak na mój pech nic nie mogło mnie wybawić od tego.


*POV Luke*


      Dwu godzinna wędrówka nie dała nam zbyt wiele. Zadrapania, rozcięta skóra i kilka siniaków od potykania się. To jedyne co wyszło nam z tego „spaceru”.

  - Luke wracajmy – bliźniak spojrzał na mnie błagalnym tonem. Widziałem, że nie mieli sił, ale ja nie mogłem się poddać. Mogliśmy być już kilka metrów od niej, a oni chcieli poddać się.

  - Wracajcie ja będę szukać jej dalej – zacząłem iść bardziej w głąb lasu widząc jakąś dróżkę. Możliwe, że do nikąd mnie nie zaprowadzi, ale spróbować nie zawadzi. Bracia zostali chwilę w tyle, a gdy już mnie doganiali podjechał jakiś samochód. Okno się otwarło, a naszym oczom ukazał się leśniczy. Zaśmiał się i spojrzał na nas.

  - A mówiłem tej małej, że jeszcze spotkam jakichś młodocianych. Powieźć was gdzieś? Czy wiecie gdzie jesteście? – zignorowałem jego pytanie. Mój mózg zatrzymał się na „małej” o kogo mu chodziło?  To mogła być Corin?

   - Niska szatynka? Śliczny uśmiech ? – próbowałem jakoś na szybko ją określić patrząc z nadzieją na mężczyznę.

  - Mało mówna i za to głodna jak nie wiem co – znów się zaśmiał. Było to dosyć irytujące, ale nie mogło mnie to teraz pozbawić humoru, bo mój upór prawdopodobnie doprowadził mnie do Corin.

  - To ona?

  - Wsiadajcie to się przekonacie – otworzył drzwi na pasażerkę. W ułamku sekundy zająłem miejsce obok mężczyzny, braciom chwilę to zajęło, ale gdy wsiedli leśniczy od razu ruszył do leśniczówki. Kiedy samochód się zatrzymał niczym oparzony wybiegłem z samochodu i nie patrząc jak to wygląda wbiegłem do drewnianego domku.


  *POV Corin*


      Położyłam się starając zasnąć, ale nic to nie dawało. W końcu wstałam i zaczęłam chodzić po domku próbując ignorować biedne zwierzęta, które brutalnie straciły życie. Owinęłam się kocem i poszłam do łazienki. Spojrzałam w lustro. Moje włosy były tak rozczochrane, że nie jeden ptak pomyślałby, że to jego gniazdo, oczy były masakrycznie rozmazane, a w dodatku czerwone od płaczu. Odkręciłam kurek z zimną woda i przepłukałam twarz zmywając resztki makijażu i doprowadzając tym twarz do stanu „ jestem człowiekiem nie kosmitą”. Wiedząc, że to nie higieniczne poświęciłam się i postanowiłam użyć grzebienia mężczyzny by doprowadzić włosy do ładu. Kiedy już stwierdziłam, że jest ze mną dobrze wyczyściłam grzebień i odłożyłam go na swoje miejsce, po czym wyszłam. Spojrzałam na pomieszczenie tym razem uważniej. Martwe zwierzęta, telewizor – nic specjalnego. Spojrzałam na następną ścianę i moją uwagę przykuł telefon. Podeszłam do niego sprawdzając czy jest sygnał. BYŁ! Szybko wybrałam numer Lukeya.

„Abonent ma wyłączony telefon lub znajduje się poza zasięgiem sieci”

  - Serio ?! – krzyknęłam sama do siebie. Wybrałam numer Jai’a. To samo. Beau. Powtórka z rozrywki.

  - Ja pierdole! – wybrałam numer Daniela, ale zanim zdążyłam usłyszeć sygnał połączenia usłyszałam kroki na werandzie. Spanikowana odłożyłam słuchawkę i spojrzałam na drzwi, które w sekundzie otwarły się z trzaskiem. Żołądek zwinął mi się w środku milion razy widząc kto wszedł do pomieszczenia. Chłopak podbiegł do mnie i przytulił mnie z całych sił przy okazji dusząc mnie.

  - Boże myślałem, że cię nie znajdę – Oplotłam ręce wokół jego szyi i ścisnęłam najmocniej jak umiałam niedowierzając, że to był Luke. Odsunęłam się w tył by móc pocałować go. Dzieliły nas godziny, a jednak mimo tego faktu było to dla mnie jak lata. Posadził mnie na komodzie, przy której stałam i zaczął całować tak namiętnie jak tylko potrafił. Jego ręce zacisnęły się na moich udach i nie miały zamiaru przestać do momentu, gdy usłyszeliśmy czyjeś chrząknięcie. Spojrzeliśmy w kierunku drzwi gdzie stali Brooksowie i leśniczy. Natychmiast zeskoczyłam z mebla i wytarłam się starając pokazać skruchę po takim przedstawieniu.

  - Czyli to jednak ta szatynka – zaśmiał się.

  - Tak – złapał mnie za rękę splatając nasze palce.

  - Chyba pora was odwieźć do miasta nie sądzicie ? – mężczyzna wyszedł z domku, a ja nie puszczając Lukeya - i przy okazji ciągnąc go za sobą - przytuliłam Beau i Jaia.

  - Boże dziewczyno nigdy więcej ! – Jai starał się patrzeć na mnie surowym wzrokiem, ale wyszło całkowicie inaczej bo wyszedł na swój sposób śmieszny grymas.

  - Wracajmy do domu proszę – podeszłam do Brooksa i wtuliłam się w niego. O tym marzyłam od kilku godzin.


      Wyszliśmy z domku i wsiedliśmy do samochodu. Ja, Lu i Beau z tyłu, a Jai obok kierowcy. Swoją drogą Melbourne ma fajne fundusze żeby fundować leśniczemu Range Rovera i to wcale nie takiego starego. Silnik odpalił z cudownym dźwiękiem i ruszyliśmy w kierunku drogi.

  - Boże Luke daj mi telefon. 

  - Po co ? – spojrzał na mnie zdziwiony moja prośbą.

  - Ojciec pewnie mnie szuka. 

  - To niech sobie szuka – spojrzał na szybę. Zignorowałam jego zachowanie i włożyłam rękę do kieszeni jego spodni, po czym wyjęłam urządzenie i napisałam sms: 


Tato nie szukaj mnie zaraz będę w Melbourne
Corin xxx   


  - Skarbie ja już do niego nie wrócę – schowałam głowę w zagłębieniu jego szyi i oddałam telefon. Zamknęłam oczy, dałam mu całusa w szyję i przytulając się do jego ciała patrzałam na szybę, w której krajobraz z leśnego zmienił się w miejski.  



___________________________

Bardzo przepraszam, że wczoraj rozdział się nie pojawił, ale miałam zawalony dzień od rana do wieczora i nawet nie miałam go kiedy napisać. Pierw zlot, potem LemON, a co najzabawniejsze spała u mnie przyjaciółka i miałyśmy jazdy jak nie powiem co xD Wynagradzam wam w długości bo maksymalna! 2 295 wyrazów! Przebiłam samą siebie. Od razu po występnie James'a zaczęlam pisać bo wcześniej miałam problemy z internetem, które szczerze są częste i strasznie denerwujące -,-' 

Czekam na opinię i jeśli ktoś chce być informowany niech napisze swoje GG lub TT ;)

A teraz dziękuję za czytanie tego bloga i do soboty ;) 

sobota, 9 listopada 2013

Chapter 36


      Jadąc samochodem emocje we mnie wręcz szalały. Głównie były to wściekłość i nienawiść, ale przeplatały się ze smutkiem i tęsknotą. Z każdą sekundą byłam coraz dalej od chłopaków, a tym bardziej jednego z nich, bardzo mi bliskiego. Luke Brooks. Brak jego osoby i takie, a nie inne rozstanie przybijało mnie najbardziej. Jedyne co mogliśmy zrobić to dotknąć swoich dłoni. Żadnego pocałunku, przytulenia. Nic. Odruchowo złapałam się za dłoń. Tylko tyle mi pozostało uczucie, że kiedyś trzymał mnie za nią.

      Po moim policzku zaczęły ponownie spływać zły. Tak bardzo chciałabym móc cofnąć czas i nie popełnić tego błędu, jakim było przyjście do ojca. Wyciągnęłam z kieszeni telefon i spojrzałam na ekran. Systemowa tapeta. 
  - Co do cholery ?! – krzyknęłam na cały samochód. Ostatnim razem, gdy sprawdzałam chociażby godzinę, na wyświetlaczu było zdjęcie moje i Lukeya całujących się. Tak, tak kolejne żałosne zdjęcie, gdy para robi sobie zdjęcie całując się, ale ja po prostu chciałam mieć takie żałosne zdjęcie. Znaczyło dla mnie więcej niż wszystko. Jakby mówiło : „ Jego usta należą jedynie do mnie”.
  - Nie wyrażaj się – ojciec upomniał mnie chociaż nie wiem jakim prawem miał czelność mówić do mnie cokolwiek. Nie chciałam go słyszeć, widzieć, nawet wiedzieć, że wciąż prowadzi swe żałosne życie. Nie różnił się w młodości dużo od chłopaków, a i tak śmiał mówić cokolwiek nich. Pamiętam jak mama opowiadała mi o ich historii.

    - Hej – powiedział dość szczupły i niedożywiony chłopak do dziewczyny o długich brązowych lokach. Była jedną z bogatszych osób w szkole dzięki swojej rodzinie. Dużo ich dzieliło, ale łączyło jedno. Miłość. Od dłuższego czasu wymieniali zalotne spojrzenia, uśmiechy, czasem zdarzyło się, że przywitali się ze sobą, ale nigdy nie było to więcej niż zwykłe powitanie. Jedyną rzeczą, która ich połączyła było lato, spędzone praktycznie całe razem. Wychodziła z domu pod pretekstem idę do koleżanki lub po prostu uciekała z domu nie zauważona by pobyć z chłopakiem chociażby kilka minut.  Dziewczyna była pod kontrolą swojego przybranego kuzyna, a ten nie należał do miłych osób ze szkoły. Był nadzwyczaj agresywny, a dlatego, że jego ” wujostwo” płaciło mu za kontrolę nad młodszą siostrą cioteczną mógł nie dość, że rozładować się na co poniektórych chłopakach podkochujących się w dziewczynie to jeszcze miał za to pieniądze, a rodzina popierała go za swoje poczynania nawet, jeśli te nie były warte owych pochwał.
  - Cześć – odpowiedziała aksamitnym głosem dosyć przerażona, że naraża tym chłopaka na problemy. Nie był on ani trochę w guście jej rodziny. Jego rodzina pochodziła z najbiedniejszej dzielnicy Melbourne, a w dodatku chłopak zarabiał sprzedając narkotyki z przymusu ponieważ jego rodziny nie było stać na zaspokojenie podstawowych potrzeb wynikiem czego wyglądał jak wyglądał – Nie powinieneś ze mną rozmawiać – dziewczyna rozglądała się uważnie dookoła by w przypadku, gdyby jej „goryl” miał pojawić się znienacka.
  - Słuchaj wiem, że twoi rodzice nie pozwalają ci się spotykać z nikim, ale pamiętasz to lato, gdy wymykałaś się z domu nad jeziorko ? – Dziewczyna skinęła głową – Elizabeth ?
  - Tak ? – spojrzała na chłopaka, a następnie na ich ręce, które chłopak złączył. Ten dotyk był dla niej wszystkim czego pragnęła, choć nigdy nie powinna.
  - Zakochałem się w tobie – w dziewczynie coś drgnęło. Nie obchodziło ją to co mogło się stać, najważniejsze dla niej był tylko on. Tak długi czas powstrzymywała się by okazywać chłopakowi jakiekolwiek uczucia, cokolwiek. Widziała co robił Domenic. Nie chciała by chłopakowi jej serca stało się cokolwiek, ale czy ktokolwiek mógł im przeszkodzić? Nie sądzę. Rozejrzała się dookoła, a gdy upewniła się, że nikt ich nie widzi popchnęła go na ścianę by zatopić swoje usta w jego.

      Dopiero teraz uświadomiłam sobie dlaczego ojciec tak reaguje.
  Nie chciał bym powtarzała historię mamy.
      Kochał ją nad życie, ale nie chciał bym zaczynała od zera tak jak to robili oni. Ale czy muszę zaczynać od zera? Tak trudno jest mu zaakceptować kogoś, kto mógłby współcześnie odgrywać jego rolę w romansie, który rozgrywa się w kolejnym pokoleniu? Pracował przecież w firmie prawniczej. Mógł zaproponować mu chociażby pracę kuriera, kogokolwiek. Wiem, że Luke nie zgodziłby się, ale nie cierpielibyśmy tak. Bylibyśmy razem. Czy to musi być dla niego tak trudne? Pomóc komuś? Z mojego punktu widzenia była to najprostsza rzecz świata. Pokazać trochę serce i wrócić wspomnieniami do bolesnej, ale jakże pięknej przeszłości, w której był z mamą i liczyła się dla nich tylko miłość. Nie pieniądze czy status społeczny. Uczucie, które dzielili między sobą.
      Zacisnęłam dłoń na skórzanym obiciu samochodu. Spojrzałam na status baku samochodu. Był prawie pusty. Ojciec zrobił to samo i po chwili skręcił na stację benzynową.
To była moja jedyna szansa.
    Ojciec wyszedł z samochodu, a ja przesunęłam się na siedzenie po drugiej stronie samochodu. Spojrzałam na drzwi. Otwarte. Po cichu otwarłam je i w przykucu ruszyłam w kierunku następnego samochodu. Dopiero teraz zaczęłam zastanawiać się nad planem. Nie miałam dużego pola do manewru. Mogłam wsiąść do samochodu jakichś obcych ludzi, którzy mogli być nie wiadomo kim,  pójść prostą drogą i iść póki ojciec mnie nie złapie lub wbiec w las i iść jego skrajem póki nie znajdę się w pobliżu jakiegoś miasta lub chociażby życzliwej osoby, która pożyczy mi swój telefon na poinformowanie chłopaków o swoim miejscu pobytu. Niestety mój telefon był teraz jedynie po to by być. Bez karty SIM dużo zrobić nie mogłam, a brak gotówki w tym mi niestety nie pomagał.

      Wzięłam głęboki oddech i gdy ojciec nie patrzył ruszyłam biegiem w kierunku lasu. To było jedyne rozwiązanie. Jeśli pójdę skrajem łatwo mogę skryć się za jakimś drzewem w razie, gdyby ojciec postanowił mnie szukać, a drogie także nie zgubię bo prowadzi wzdłuż jedynie oddzielone były metrowym kawałkiem trawy i krzaków. Zatrzymałam się na pierwszym drzewie, które było w pobliżu i zaczęłam głęboko oddychać. Niestety, ale okrążenie stacji i bieg przez te krzaki do najprostszych nie należał. Byłam coraz bliżej celu.

*POV LUKE*
 
      Biegłem tak długo jak potrafiłem, ale ojciec Corin coraz bardziej przyśpieszał, a mi sił wcale nie przybywało. Było wręcz odwrotnie. Schyliłem się opierając rękoma o kolana i głęboko oddychałem patrząc w punkt gdzie Corin zmniejszyła się do niewidzialnych rozmiarów.
 
  - Ty skurwielu ! – krzyknąłem zupełnie bez celu. Wziąłem do ręki telefon i z nadzieją wykręciłem numer dziewczyny.

  „ Abonent jest czasowo niedostępny lub jest poza zasięgiem sieci.”
 
  - Kurwa ! – rzuciłem telefonem o trawę.

  - Luke! – usłyszałem głos starszego brata. Zbliżał się razem z resztą. Nie miałem na nic sił.

  - Czego ?! – wydarłem się zły.

  - Co się stało ? – James mistrzu zamknij ryj.

  - Gówno oknem wyleciało kurwa !

  - Uspokój się i powiedz co jest grane – bliźniak powiedział spokojniej starając się mnie uspokoić, ale czy to miało sens ? Żadnego.
 
  - Ojciec wywiózł Corin do internatu – powiedziałem siadając na trawie. Oparłem się łokciami o kolana, a dłońmi zacząłem przecierać oczy by nie zacząć płakać. Nie mogłem być teraz takim frajerem i pokazać, że jestem zupełnie bezsilny. Musiałem walczyć bo inaczej byłbym nikim.
 
  - Luke wstawaj – Daniel złapał mnie za ramię i pociągnął.
 
  - Spierdalaj
 
  - Wstawaj kurwa bo ci rozkurwie łeb – pociągnął mnie mocniej przez co wstałem i spojrzałem na niego cały czerwony. Sam nie wiem czy byłem, aż tak wkurwiony czy popłakałem się jak ciota.

  - I po chuja wstałem ?

  - Idziemy się dowiedzieć gdzie jest Corin
 
  - Ta kurwa dobre ptaszki ci wyćwierkają śnieżko gdzież to zły ojciec porwał bezbronną niewiaste.

  - Nie, ale pamiętaj o tym, że każdy telefon ma w sobie system naprowadzający. Myślisz jak twój telefon łapie połączenia ?

  - I kto niby to załatwi ?

  - Teddy – poruszył brwią i ruszył w kierunku samochodu.


      Gdy dojechaliśmy do domu przyjaciela od razu w oczy rzuciła mi się duża ilość elektroniki, którą znając życie nie kupił w sklepie czy na allegro, ale pomijając fakt, że miał lepkie ręce był jednym z najbardziej  zaufanych ludzi jakich kiedykolwiek poznałem.

      Wchodząc coraz głębiej moje oczy rozszerzały się coraz bardziej. Ostatnio, gdy tu byłem był to jedynie zwykły dom, a jedynymi rzeczami do jakich kleiły mu się do ręce to były portfele przypadkowych ludzi spotkanych na ulicach naszego miasta. Teraz jego profesja przeniosła się na dość wysoką pozycję. 

  - Teddy mamy problem – Daniel rzucił się na kanapę, która była jedną z wolnych powierzchni w tym domu. 

  - Co jest ? – chłopak usiadł na fotelu obracanym i spojrzał na nas.

  - Umiałbyś kogoś namierzyć po numerze telefonu? – powiedziałem opierając się o kanapę rękoma.

*POV CORIN*

      Godzinny marsz wzbogacony o gigantyczną ilość korzeni, które nie zauważałam i potykałam się, a także dziwne hałasy, które niesamowicie straszymy mnie i szelesty w krzakach, zmęczył mnie niesamowicie. Stanęłam na chwilę by rozejrzeć się i znaleźć jakieś miejsce do odpoczynku. Jedynie pień drzewa był w miarę normalnym miejscem gdzie mogłam usiąść. Zamknęłam oczy i zaczęłam głęboko oddychać. Musiałam nabrać sił w każdy sposób jaki jest możliwy. Niestety jedzenie czy przynajmniej wody nie miałam ze sobą, więc musiało mi wystarczyć jedynie świeże powietrze. Rozejrzałam się dokoła i dopiero teraz zorientowałam się, że nie znajduję się tak blisko skraju lasu jak podejrzewałam. Sądząc po moim położeniu najzwyczajniej w świecie się zgubiłam.

________________________

Przepraszam, że rozdział po północy, ale byłam na zlocie i nie miałam kiedy wykończyć i sprawdzić rozdziału :(

Mam nadzieję, że wam wynagrodzę to pisząc rozdziały podobne do tego ;)

+ Mam do was gigantyczną prośbę ! Zgubiłam wasze nicki z Twittera i nie mam jak was informować ! miałam problemy z gadżetem z boku po czym on zupełnie zniknął. Radziłam sobie korzystając z archiwum, ale naprawdę trudno was znaleźć przy mojej ilości wysyłanych wiadomości na dzień xD 

Przepraszam i dziękuję 

P.S. Kala ja nie zmienie zdania co do tej osoby ...