poniedziałek, 28 października 2013

Mamy problem ...

Hej przepraszam, że nie dodaje rozdziałów, ale mam problem z komputerem. Ten post dodaje z tableta gdzie naprawdę trudno się pisze. Literki się wciskają nie te, które chce, znaki polskie także trudno się pisze, a komputer niestety ma jakieś odchyły, monitor nie chce się włączać razem z jednostką i trzeba komputer kilkanaście razy wyłączać i włączać. Moje naprawianie narazie nie przynosi efektów, ale muszę iść do sklepu po nowy kabel i parę innych rzeczy żeby " odpicować " mojego starocia. Postaram się napisać rozdział najszybciej jak się da. Nie miejcie mi tego za złe; )

Do napisania

czwartek, 17 października 2013

Chapter 34


  - Tato ? – powiedziałam drżącym głosem. Ojciec a samą barwę mojego głosu podniósł się z pozycji siedzącej i podszedł do mnie szybkim krokiem. Wiedziałam, że gdy mnie przytuli osłabi to moją motywację, więc odeszłam w tył kilka kroków by dać mu do zrozumienia, że źle postąpił. Nie mogłam się złamać zaszłam zbyt daleko by teraz cofnąć się do startu.
  - Corin ? – powiedział lekko załamującym się głosem. Zabolał go mój odruch, ale czy miałam inne wyjście? To było jedyne rozwiązanie. Pokazać mu, że mam już swoje zdanie, podejmuje swoje decyzje, a teraz przyszedł w końcu czas na akceptacje ich z jego strony. Jeśli nie potrafił tego nie był gotowy na nazywanie się moim ojcem, ponieważ każdy rodzic powinien akceptować każdą decyzję dziecka. W końcu to było moje życie nie jego.
  - Nie tato – zdecydowany ton w moim głosie dał mu do zrozumienia, że nie jestem już jego dawną córeczką tatusia.
   - Teraz ja będę mówić, a ty musisz mnie wysłuchać – ojciec usiadł na skórzanej kanapie. Usiadłam na fotelu stojącym naprzeciw kanapy i wzięłam głęboki oddech. Wszystkie ułożone w mojej głowie scenariuszy nagle zniknęły, a pozostała pustka.  
  - Nie są tacy źli - idiotka – skarciłam się w myślach. To była najgłupsza i najbezsensowniejsza rzecz jaką mogłam teraz powiedzieć.
  - Nie są źli ? – zaczęło się – Corin skarbie oni są dilerami ! Sprzedają narkotyki i w dodatku je biorą! Jak możesz powiedzieć, że nie są tacy źli. Nie wiadomo jak dużo już zginęło przez nich!
  - Tato oni z tym skończyli!
  - Skąd wiesz?!
  - Bo jestem z nimi 24 godziny na dobę! Nie wychodzą nigdzie beze mnie! Nie chcą. Zmienili się
  - Nie uwierzę w to – wstał ogarnięty nerwami – Tacy ludzie się nie zmieniają! A oni przeciągnęli cie na swoją stronę ! Może ty też zaczęłaś ćpać?! – Nie wierzę, że mógł to powiedzieć. Wstałam. Nie chciałam tu być. Był moim ojcem praktycznie całe życie spędziłam właśnie z nim, a on osądził mnie o branie narkotyków. Nie znał mnie. Zmieniłam się, ale on jeszcze bardziej. Przecież dobrze wiedział, że nigdy nie tknęłabym tego świństwa. Chciałam stąd wyjść i już nie wracać. Czułam jak wszystkie dobre myśli na temat mojego ojca, nasze wspólne miło spędzone chwile i wszystko co dobre miedzy nami wygasa. Ruszyłam w kierunku wyjścia wołając psa. Jedynym wyjściem było uciec stąd. Taki miałam zamiar póki ojciec nie pokrzyżował moich planów. Złapał mnie mocno za ręce i zaczął ciągnąc w głąb domu.
  - Nigdzie nie idziesz! – krzyknął zamykając mnie w piwnicy – musisz w końcu zrozumieć, że oni nie są tymi dobrymi – usłyszałam jak przekręca klucz w zamku
  - A ty może jesteś! – zaczęłam panicznie uderzać pięściami o powierzchnię drzwi. Tak było to bezsensowne, ale tylko tak potrafiłam wyładować swoje emocje. Musiałam to zrobić inaczej nie dałabym rady później racjonalnie myśleć. Usiadłam na schodach i zaczęłam głęboko oddychać. Moje serce zaczęło wracać do swojego normalnego rytmu, a ręce zaczęły pulsować od uderzania o drzwi. Spojrzałam na nie. Były całe czerwone na szczęście nie od krwi. Oparłam się plecami o drzwi spojrzałam do góry opierając tylną część głowy tak jak resztę ciała.
 - Co mogę teraz zrobić ? – powiedziałam sama do siebie i spojrzałam na pomieszczenie. Pełno starych kartonów z pamiątkami i rzeczami mamy i Sama. Poczułam dziwne uczucie pustki w środku, a z moich oczu mimowolnie popłynęły łzy. Do mojej głowy po kolei wpadały mi urywki wspomnień związanych z mamą i bratem. To bolało. Jak mogłam zapomnieć o nich przez ostatnie tygodnie. Zachowywać jakby nic się nie stało. Powoli schodziłam schodek po schodku. Ból w klatce piersiowej nasilał się, a ja traciłam siły na cokolwiek. Chciałabym teraz być z nimi. Przeprosić i przytulić. Tak bardzo brakowało mi dotyku mamy.

      Podeszłam do kartonu z napisem Elizabeth. Mama miała piękne imię. Opuszkami palców sunęłam po napisie. Dlaczego oni zginęli w tym wypadku,  a nie ja? Życie dwóch osób jest cenniejsze niż jedne. Tym bardziej moje życie. Wyciągnęłam z kartonu sweter mamy i usiadłam na ziemi przytulając go do siebie. Dalej nią pachniał. To wszystko było takie nierealne teraz. Wciągając do płuc jej zapach i przytulając materiał miałam wrażenie, że ona zaraz otworzy drzwi i przytuli mnie powie, że to był jedynie zły sen, że Sam jest na górze i znowu coś narobił. Ciekawe jakby dziś wyglądał. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale przecież i tak bym się nie dowiedziała. To należy do tych pytań, które nigdy nie znajdą swoich odpowiedzi. Spojrzałam na okienko  – przez, które nawet 5-cio letnie dziecko by się nie przecisnęło – na dworze było już ciemno, a mi robiło się coraz zimniej. Byłam w piwnicy, a tu jest całkiem inaczej niż na zewnątrz. Tu w nocy jest wręcz lodowato. Założyłam na siebie sweter mamy i zaczęłam się rozglądać za jakimś kocem. Na regale zauważyłam śpiwory, które kiedyś służyły mi i Samowi jako stroje na tzw. Dżdżownice. Było z tym kupa śmiechu, ale dziś jest tu tak ponuro. Wzięłam dwa z czterech śpiworów i weszłam niezgrabnie do niego, a drugi służył jako poduszka. Nie miałam innego wyjścia. Ojciec myślał najwyraźniej tylko o tym by mnie tu zamknąć nie myślał o panującej tu w nocy temperaturze i braku pożywienia. Byłam już szczerze zmęczona tym wszystkim. Zasnęłam. Nie miałam nic innego do roboty.

      Obudziłam się na dźwięk otwieranych drzwi. To był tata. Przyniósł tacę z jedzenie postawił ją na stoliku i dopiero teraz zorientowałam się, że nie jestem już w piwnicy, a w swoim pokoju. Bella leżała obok łóżka, a ja byłam szczelnie otulona kołdrą. Jednak nadal miałam na sobie sweter mamy. Pomimo tego, że miałam na sobie silne perfumy dalej nie tracił swojego zapachu. To tak jakby mama chciała mi pokazać przez to, że jest ze mną. Znowu zaczęłam płakać. Każda myśl o niej sprawiała, że płakałam. Brakowało mi jej z każdym dniej bardziej. Po raz kolejny poczułam to ukłucie pustki w środku. Bardzo bolesne ukłucie.
  - Chciałabym by Luke był tu teraz ze mną – powiedziałam zalana łzami do psa, który położył pysk na łóżku merdając ogonem. Zaczęłam gładzić ją po głowie. To zawsze mnie uspokajało, ale teraz jedynie zadowalało psa. Żałowałam swojej decyzji. Mogłam wziąć ze sobą chociaż Lukeya, a nie iść sama jak ta naiwna idiotka, a teraz siedzieć w pokoju i mieć przed sobą telewizor. To było moje jedyne okno na świat.
  - Okno – powiedziałam z nadzieją. Odsłoniłam zasłony i zobaczyłam, że drzewo za moim oknem zniknęło, a na jego miejscu był jedynie pień. Jedyna szansa na ucieczkę zniknęła. Nie chciałam skakać ponieważ znając swoją koordynację ruchową skok z pierwszego piętra zakończył by się złamaniem lub w łagodnym przypadku zwichnięciem. Zaczęłam nerwowo krążyć po pokoju ponieważ sprawdzanie czy drzwi są otwarte było bezsensowne.
  - Ja jestem naprawdę idiotką – powiedziałam spoglądając na telefon leżący na stoliku nocnym tuż obok tacy z jedzeniem. Nie miałam apetytu. Teraz miałam jedynie ochotę stąd wyjść. Włączyłam telefon, ale wyskoczył mi tryb bez karty SIM. Ojciec ją wyjął. Rzuciłam się ciałem na łóżko i spojrzałam w górę. Moja uwagę przyciągnął telefon stacjonarny, którego rzadko używałam. Przewróciłam się szybko na brzuch i podciągnęłam do drugiego brzegu łóżka. Podniosłam słuchawkę i zobaczyłam, że telefon działa. Nie był odłączony. Szybko wybrałam numer domu Brooksów.
Jeden sygnał … drugi …
  - Halo ? – usłyszałam załamany głos Beau
  - Beau ! – krzyknęłam do telefonu.
  - Corin ?! Gdzie ty kurwa jesteś! Szukaliśmy cię całą noc!
  - Tata mnie zamknął w domu. Nie umiem stąd wyjść, nawet drzewo pod moim oknem ściął !
  - Powiem jedno:  twój tata jest psychopatą
  - Beau nie mów tak – ja go broniłam? To był odruch każdego dziecka. Bronić rodziców choćby niewiadomo co zrobili. Wiem, że to co robił ojciec nie było normalnie, ale miałam tylko jego i starałam się postawić w jego sytuacji nawet, gdy byłam przetrzymywana tu bez własnowolnie.
  - Bronisz go ?
  - Staram się zrozumieć
  - Nie możesz tam zostać
  - Nie chce nawet – mój głos znów się łamał.
  - Przyjdziemy po ciebie
  - Pośpieszcie się – rozłączył się.

* POV Luke *
   - Widzieliście Corin ? – spytałem braci siedzących na kanapie. Oglądali „Jerry Springer Show”. Tak nie ma to jak oglądać jakichś idiotów co z byle gównem lecą do TV. Westchnąłem głośno i ruszyłem do sypialnie z nadzieją, że dziewczyna leży zmęczona, ale tam też jej nie było. Zacząłem się martwić coraz bardziej. Zawołałem lalę, ale ona przybiegła sama bez Belli co trochę mnie uspokoiło. Corin poszła z nią na spacer pewnie i zaraz będzie spowrotem. Wróciłem do salonu i usiadłem obok braci i tak jak oni zaczęłam bezsensownie patrzeć się w telewizor i śmiać z bezsensownych akcji typu : „gruba baba kłóci się z drugą grubą babą o faceta patyczaka”. A idioci tacy jak moi bracia i z resztą teraz ja mają idiotyczną bekę z problemów ludzi. 
      Czas mijał, a dziewczyna nie wracała. Złapałem za telefon.
      Jeden sygnał … drugi… trzeci … sekretarka.
      Kolejna próba i kolejna. Żadna nie dawały oczekiwanych wyników. Mo mojej głowy znów napłynęły scenariusze jak sprzed kilkunastu dni. Bałem się, że Trevor wrócił lub jakiś jego kolega mści się za niego i Theo. W kocu jakby nie patrzeć jedynie zostawiliśmy ich związanych w lesie. Mogli się rozwiązać lub ktoś mógł to zrobić za nich. Przy tym typie człowieka nigdy nie można być czegoś pewnym. Nerwowo kręciłem się po pokoju przeczesując blond grzywkę.
  - Myśl Brooks, myśl – powtarzałem sam do siebie będąc z sekundy na sekundę coraz bardziej wkurzonym.  Jedynym wyjściem było po prostu wyjść jej poszukać.
  - Wychodzę! – krzyknąłem przy wyjściu.
  - Gdzie ?! – wydarł się piskliwym głosem Beau.
  - Nie zauważyłeś, że od kilku godzin Corin nie wraca? Coś się dzieje – wyszedłem z domu i pierwsze miejsce jakie mogłem przeszukać to plaża. Dziewczyna zawsze tam chodziła, gdy chciała coś przemyśleć. Jednak nie znalazłem jej tam jak i w innym miejscu, do którego lubiła chodzić. Załamany wróciłem do domu. Nie miałem już sił. Jedynym światełkiem w tunelu była nadzieja, że dziewczyna wróciła do domu i czeka na mnie. Nie było tak. Dzwoniłem do niej milion razy. Za każdym razem odpowiadała sekretarka.
  - Luke połóż się – powiedziała mama
  - Nie ona gdzieś tam jest i coś jest nie tak nie mogę tak
  - Luke mama ma racje jutro będziemy ją szukać. Zmęczony nie pomożesz jej – Beau złapał mnie za ramię i pokierował do pokoju. Nie miałam już sił się kłócić. Chciałem ruszyć dalej, szukać jej, ale Beau miał rację. Musiałem odpocząć bo znając mnie padłbym z bezsilności i zasnął choćby na środku ulicy. Raczej jako rozjechany idiom Ana wiele bym się jej nie zdał. Ledwo położyłem się już straciłem kontakt z światem.

  - Luke! Luke!
  - Czego ! Corin weź im coś powiedz – mruknąłem pod nosem i obróciłem się na drugi bok. Ręką zacząłem szukać drobnego ciała dziewczyny, ale nie potrafiłem jej znaleźć. Nie było jej. W sekundę wszystko wróciło.
  - Znaleźliśmy ją!

__________________________

Dziś nie przebiłam poprzedniego rozdziału ilością wyrazów, ale mamy 1 773 ;)
Mam nadzieję, że podoba się i kolejna tak długa przerwa was nie zniechęciła ?
Jeśli nie zostawcie komentarz z opinią  ;)

Dziękuję ♥

czwartek, 10 października 2013

Chapter 33


      Usiadłam z całej siły na kanapie. Byłam na ojca tak bardzo zła, że przez przypadek wystraszyłam leżącą na niej Lalę. Pies zeskoczył z kanapy i pobiegł korytarzem w głąb domu. Przez moją złość cierpiały także będący w moim pobliżu ludzie i psy. Dlaczego ludzie? Ponieważ w drodze do domu pokłóciłam się z bliźniakami. Poszło o błahostkę, ale ja pod wpływem gniewu zbagatelizowałam to do ogromnych rozmiarów co uraziło ich. Wzięłam zdenerwowana pilot do ręki i zaczęłam przeskakiwać z kanału na kanał jednak żaden nie przykuł mojej uwagi. Rzuciłam pilot na siedzenie kanapy obok mnie i spojrzałam na sufit. Sufit nie należy do najbardziej interesujących miejsc w domu, ale jego zupełna prostota pozwala człowiekowi na uspokojenie się.

      Poczułam jak poducha, która służy za siedzenie w kanapie ugina się pod wpływem drugiego ciężaru. Obróciłam głowę w bok i ujrzałam Ginę. Uśmiechnęła się i położyła rękę na moim kolanie.
  - Skarbie co się stało
  - Nic
  - Kochanie widzę powiedz mi ulży ci na pewno – pogłaskała mnie po zewnętrznej części dłoni.
  - W centrum handlowych spotkaliśmy mojego tatę, zrobił mi awanturę i zaczął ich oceniać, a przecież nie zna ich ani trochę
  - Corin, więc może powinnaś porozmawiać z nim na spokojnie i wyjaśnić wszystko ?
  - Gina tu nie ma co wyjaśniać zna ich przeszłość i od razu myśli, że wie wszystko !
  - Zastanów się nad moim pomysłem – puściła mi oczko – najlepiej jest to zrobić pod gorącym prysznicem – wstała i poszła do swojego pokoju.

      Co jeśli miała rację? Jeśli naprawdę powinnam iść do domu, porozmawiać z nim na spokojnie, wszystko mu postawić w prawdziwym świetle i poznać z chłopakami. Ale nie tymi, którymi byli kiedyś, a tymi, którymi są teraz. Przeczesałam dłonią włosy i dosłownie czując jak to wszystko mnie przytłacza, ruszyłam na górę. Otworzyłam drzwi z łazienki i chwilę później stałam już naga pod prysznicem. Posłuchałam Giny i po prostu stałam w strumieniach wody zastanawiając się co dalej. Nie wiedziałam czy to dobry pomysł ruszyć do domu. Tata mógłby źle to wszystko przyjąć i po prostu stwierdzić, że zostałam namówiona do tego wszystkiego, a chłopcy mnie wykorzystują co prawdą nie było, nie jest i nie będzie. Znając ich przeszłość to był jego najoczywistszy tok rozumowania. Brać ich za kryminalistów, którzy wykorzystują bogatą dziewczynę na fałszywą przyjaźń. Ale przecież oni tacy nie są. Nawet nie chcieli mi mówić o swojej ciemnej stronie i wciągać do tego świata, w który ja wkradłam się przez uchylone drzwi niespostrzeżenie. Nikt mnie nie zapraszał, a wepchnęłam się na chama co poskutkowało lepszym jutrem dla chłopaków. Ani trochę nie żałuję swoich decyzji. Jestem wręcz dumna ze swojego uporu, który pomógł chłopakom.

      Poczułam chłodny dotyk na skórze. Pomimo praktycznie gorącej wody przeszły mnie ciarki. Nikt nie miał tak bipolarnych rąk jak on. Obróciłam się i zobaczyłam bruneta z blond pasemkiem na czubku głowy. Kolczyk wciąż idealnie uwydatniał jego wargi przez co miałam jeszcze większą chęć na nieustanne całowanie ich. Jego tors. Idealnie wyrzeźbiony i opalony w dodatku pokryty kilkoma tatuażami, które sama nie wiem jakie miały znaczenie. Rozumiałam napis na piersi, ale symbole z filmu „Król lew” zbijały mnie z tropu. Jednak pomimo tego pasowały do niego jak nikogo innego. Spojrzałam w jego oczy. Były smutne, a jedynym powodem dlaczego dawały taką aurę były moje humory.
  - Przepraszam – wtuliłam się w jego mokry tors. Chłopak zasunął drzwi z kabiny i objął mnie.
  - Skarbie jest dobrze – pocałował mnie w czoło – każdy ma gorsze momenty, a my trochę przesadziliśmy – odsunęłam się. Spojrzałam na niego ze swojej dość niskiej pozycji i obdarowałam go jednym z najpiękniejszych uśmiechów jakie posiadałam. Chciałam mu wynagrodzić wszystkie krzywdy jakie dziś przeze mnie musiał znosić. Zbliżyłam się do niego nieco gwałtownie i wpiłam w jego usta. Moja ręka dłuższy czas wędrowała po torsie, gdy język toczył zażytą walkę jednak po chwili zaczęła zjeżdżać w dół do okolicy męskości chłopaka. Popchnął mnie delikatnie na ścianę, a ja drażniłam się z nim co jakiś czas przelotnie zahaczając o jego członka. Po grymasie wywnioskowałam, że strasznie denerwuje go ta gra, ale jego przyjaciel miał całkowicie inne zdanie. Co sekunda stawał coraz bardziej. Moje pocałunki zaczęły schodzić na jego szyję obcałowywując każdy milimetr jego idealnie opalonej skóry. Czułam jak co chwila niewinne ociera się o moje ciało próbując namówić mnie do dalszych działań, ale mi ta sytuacja strasznie się podobała. Dawała mi niesamowitą satysfakcję, że mam teraz nad nim całkowitą przewagę. Czułam się panią sytuacji.
- Corin nie męcz mnie – jęknął cicho. Postanowiłam, że zlituję się nad nim, więc moje pocałunki zaczęły schodzić po torsie coraz niżej, a moja kolana uginać sprowadzając do przykucu tak, że sterczący członek był idealnie na wysokości moich ust. Spojrzałam w górę. Uśmiechnął się dając mi znak, że mam wolne pole do popisu. Po raz kolejny byłam w sytuacji, gdy jedynie to co słyszałam od innych było moim jedynym doświadczeniem. Stwierdziłam, że jeśli poprzednim razem nie zrobiłam nic źle tym razem nie może być gorzej. Położyłam ręce na jego biodrach, a jego członek chwilę później wylądował zassanych między moimi wargami. Energiczne ruchy kontrolowane przez chłopaka sprawiały, że jego męskość stawała się coraz to grubsza. W momencie, gdy myślałam, że już tryśnie nagle przestał. Znów nie chciał dochodzić sam co mnie cieszyło i pokazywało, że zależy mu na przeżywaniem wszystkiego razem. Złapał moje dłonie pokazując mi, że mam wstać. Zrobiłam to stając na wysokości jego brody. Schylił się by pocałować mnie namiętnie tuż przed chwilowym wyjściem z kabiny. Gdy otwarł drzwi do małej przestrzeni kabiny wpadło chłodne powietrze. Poczułam jakby ktoś wrzucał mnie w upalny dzień do lodowatej wody. Całe moje ciało pokryła gęsia skórka, a zęby mimowolnie zaczęły uderzać o siebie wydając „ szczerkanie”. Chwilkę później chłopak wrócił do kabiny „ubrany” w prezerwatywę. Jego usta znowu złączyły się z moimi, a ręce powędrowały na talię przybliżając moje ciało do jego. Nie przerywając pocałunku jego ręce błądziły po moim ciele zatrzymując się na piersiach. Prawą ręką zaczął ściskać piersi jedną po drugiej, a drugą położył na moim udzie.
  - Lu – jęknęłam mu do ucha, gdy mocniej zagryzł się na szyi. Jego przyssanie się do mojej szyi zapewne poskutkuje porządną malinką, która nie zejdzie tak łatwo. Prawa dołączyła po drugiej stronie do lewej unosząc mnie opartą o ścianę. Nogami oplotłam się w talii chłopaka i poczułam jak gwałtownie we mnie wchodzi. Nie było to nieprzyjemne uczucie. Było wręcz odwrotnie. Podobał mi się jego zdecydowany ruch. Przyległ do mnie ciałem tak, że nie było między nami ani trochę wolnego miejsca. Zarzuciłam ręce na jego ramiona by jego ruchy były bardziej swobodne. Każde jego pchnięcie coraz bardziej podniecało mnie sprawiając, że jęczałam mu do ucha co dodatkowo go nakręcało. Wciąż było mi głupio po ostatnim razie, ale nie potrafiłam się kontrolować. To było silniejsze ode mnie. Poczułam jak jego członek zaczyna robić się ponownie coraz grubszy, aż w końcu zrobiło mi się niesamowicie ciepło, a moje mięśnie spięły się najbardziej jak było to możliwe.
  - Luke – jęknęłam ostatkiem sił.
  - Tak wiem skarbie – delikatnie odstawił na ziemię. Znów poczułam grunt pod nogami i resztkami sił stałam przed chłopakiem, który uśmiechał się od ucha do usta wpatrując w moje oczy. Moja klatka piersiowa szybko unosiła się i opadała, gdy płuca łapały dusze garści powietrza. Nie tylko chwilowy stosunek powodował przyśpieszony oddech, ale też sama obecność chłopaka sprawiała, że miałam problemy z prawidłową pracą organizmu. On po prostu działał na mnie jak najlepszy narkotyk. Uzależnił mnie i sprawił, że organizm nie potrafił poprawnie funkcjonować.
  - Dziękuję – pocałował mnie i zagryzł na chwilę dolną wargę. To dodatkowo niszczyło mój rozum do takiego stopnia, że mój ledwo co uspokojony rytm serca znowu szalał. Czy to możliwe, że druga osoba może tak na mnie działać? Naprawdę to nienormalne, że drugi organizm może robić takie rzeczy ze mną powodując tyle zaburzeń.
      Chłopak rozsunął drzwi i wyszedł do o wiele chłodniejszej części łazienki. Podążyłam za nim. To było nieuniknione. Musiałam stąd kiedyś wyjść nawet jeśli miałabym przejść do temperatury 10 stopni. Postawiłam stopy na lodowatej podłodze, po czym szybko zakryłam swoje ciało puchowym ręcznikiem, który przeplotłam na piersiach. Chłopak już od kilku chwil stał w bokserkach i właśnie zapinał spodnie. Uśmiechnęłam się i podeszłam do lustra. Jak zwykle moje próby zmycia resztek makijażu pod prysznicem zaskutkowały jedynie jeszcze większym rozmazaniem pozostawiając moje oczy z wyglądem na „pandę”.
  - Boże – skomentowałam swój wygląd i szybko wyciągnęłam rękę po chusteczki nawilżane. Szybko poprawiłam się i kolejny raz ujrzałam swoją twarz bez jakiegokolwiek makijażu. Oczy wydawały się strasznie małe, a twarz taka blada i sina. Nie lubiłam widzieć siebie bez makijażu moje kompleksy nasilały się wtedy najbardziej. Dlatego wolałam z samego rana pomalować się jak najszybciej się da by odgonić je od siebie.
  - Skarbie – chłopak przytulił mnie od tyłu – więcej pewności siebie
  - Łatwo ci mówić – westchnęłam i odwróciłam się do niego przodem. Rzadko ktokolwiek widział mnie w takim stanie od kiedy zaczęłam się malować. A prawdę mówiąc Lukey był pierwszą osobą, która taką mnie zobaczyła to był jedyny wyjątek.
**
      Od kilku dni sytuacja wyglądała tak samo. Tym razem to ja chodziłam przybita bijąc się z sobą i nie wiedząc jaką decyzję podjąć. Wciąż każda opcja miała swoje zalety, które natychmiastowo były tłumione wadami. Nic mi nie odpowiadało. Jednak po dzisiejszych rozmyśleniach stwierdziłam, że muszę iść do ojca i porozmawiać. Ktoś powinien zrobić pierwszy krok do pogodzenia się, a jeśli ojciec brał wszystko na siłę to ja muszę być tą mądrą osobą, która załagodzi całą zaistniałą sytuację. W końcu to ja byłam jej przyczyną. Co dziwne nie obwiniałam się o to ani raz, a powinnam ponieważ przez to straciłam jedyną rodzinę jaką miałam. Oczywiście miałam babcię i dziadka, ale oni mieszkali w Nashville. Z której strony by nie patrzeć było to strasznie daleko od Melbourne, zaś druga babcia nie żyła, a dziadek był skłócony z ojcem na śmierć i życie przez co ucierpiały nasze relacje. Matka była jedynaczką, a ojciec miał brata, który wyjechał dawno temu w świat i nie wrócił. Wujek Jeff był strasznym marzycielem i zniknął, kiedy miałam 5 lat. Pamiętam go jedynie ze zdjęć. Przypominały mi one o tym jak dużo mówił o świecie co by to nie chciał zwiedzić i gdzie by to nie pojechał. Przez kilka lat wysyłał pocztówki, ale po kilku latach przestały przychodzić. Najprościej w świecie zerwał z nami kontakt.
      Podeszłam do walizki, z której wciąż nie wypakowałam się całkowicie i wyciągnęłam czyste ubrania. Szybko przebrałam się i ruszyłam na dół.
  - Bells ! – krzyknęłam, a pies wraz z Lalą znalazł się w kilka sekund tuż obok mnie. Zapięłam labradora na smycz i wyszłam z nią z domu.  Postanowiłam zrobić sobie z nią spacer, który zaprowadzi nas do domu. Spacer prowadził nas przez park, centrum miasta i plażę kończąc na moim domu. Jednak najdłużej byłam właśnie na plaży. To tutaj ciągle uciekałam, gdy myśli mnie przytłaczały. Fale odbijające się o skały i chłodna bryza oczyszczały mój umysł pomagając trzeźwiej myśleć. Tego właśnie mi było potrzeba. Nie wiedziałam jak miałam zacząć rozmowę by nie zostało to wszystko źle odebrane przez tatę. To był typowy mężczyzna wszystko oceniał po okładce i miał gdzieś szczegóły, które właśnie były najważniejsze. Chciałam po prowadzić rozmowę tak by w końcu zrozumiał, że to co sądził o nich nie jest prawdą i pokazać mu wszystko tak jak wyglądać powinno.
      Westchnęłam głośno siadając po turecku na piasku. O tej porze dnia było tu pusto. Był praktycznie wieczór, a ludzie wolą tu siedzieć od rana do późniejszego po południa, kiedy jeszcze słońce ogrzewa ich skórę. Teraz było tu nieco chłodniej, ale równie cudownie. Bella zmęczona bieganiem niczym szalona leżała obok mnie patrząc na taflę wody, która jedynie niecały kilometr od nas uderzała o skały dając idealny dźwięk uspokajający mnie. Mogłabym tu zostać na zawsze, ale nie mogłam być, aż tak nieodpowiedzialna. Musiałam wrócić na noc do chłopaków ponieważ znając ich już zamartwiali się moim zniknięciem.
  - Bells musimy iść – wstałam nieco niezdarnie z chłodnego piasku i zapinając psa na smycz ruszyłam w kierunku dobrze znanego mi osiedla. Nie byłam tu dobre kilka miesięcy, ale nic nie uległo zmianie. Powoli stawiałam każdy krok jakbym wracała po kilkudziesięcioletniej nieobecności. To było dosyć niezręczne. Nie powinnam się tak czuć w końcu to był mój dom, moje osiedle, a szczerze mówiąc czułam się niczym intruz. Podeszłam do bramy domu i kluczami otworzyłam furtkę. W salonie paliło się światło co oznaczało, że moje wyjście nie poszło na marne. Zbliżyłam się do drzwi wejściowych i ostrożnie włożyłam klucz do zamka i przekręciłam, a wraz z nim mój żołądek. Stres zżerał mnie od środka, ale zaszłam zbyt daleko by się wycofać musiałam wejść i zakończyć postawione przeze mnie zadanie. Otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Wszystko było jak kiedyś. Tata nic nie zmienił. Puściłam psinę na dom, a sama wcześniej zamykając drzwi ruszyłam do salonu gdzie na kanapie leżał mój ojciec.
  - Tato ?


________________________________

Tak wiem strasznie przeginam swoją nieobecnością, ale po mojej długiej nieobecności w szkole muszę nadrabiać co ciekawe nie jest, gdy udało mi się zdobyć kilkudniową pracę, w której totalnie się opierdalam, a przez resztę czasu zasuwam, żeby nadrobić materiał ( dostałam 5 z maty ze sprawdzianu na który totalnie się nie uczyłam xD ). Przepraszam i mam nadzieję, że rozdział na 2.110 wyrazów was ucieszył ponieważ każdy kolejny ma coraz więcej wyrazów ^^
Od niedawna postanowiłam, że każdy kolejny będzie miał ich więcej od poprzedniego. 
Liczę na waszą opinię chociażby opierdol za nieobecność ;)
Do napisania ♥  

środa, 2 października 2013

Chapter 32


      Odliczanie do dzwonka jest najgorszą katuszą w ciągu całego dnia nauki. Robimy to codziennie, co godzinę i za każdym razem są to najgorsze minuty życia. Nie znam osoby, która nie znałaby tego uczucia, gdy spogląda się co chwila na zegarek, a czas jakby stanął w miejscu kiedy nauczyciel omawia kolejny nudny temat na temat historii Australii. Wiem, niektórzy są tym czasem zainteresowani, ale nie wtedy, gdy za oknem słońce cudownie świeci, jest 33 stopnie Celsjusza, a zegarek utkwił na kilka godzin w miejscu dając nam bezlitosne złudzenie, że minęło dopiero 5 minut. Najgorsze są momenty, gdy ma się po 8-9 lekcji, a czas staje w miejscu już na 4 lekcji. Wtedy lepiej byłoby od razu położyć się na torach i czekać na rozpędzony pociąg. Uczucie zapewne mniej by bolało niż rozciąganie się w temacie naszej historyczki, która myśli, że pozjadała wszystkie rozumy. No dobrze może z historii była dobra, ale czasem mogła by powstrzymać się od uwag na temat naszych ocen w dziennikach, które pochodzą całkowicie z innych lekcji niż te, które ona prowadzi. Zawsze wtyka nos w nieswoje sprawy.

      Westchnęłam zmieniając rękę podpierającą moją głowę. Spojrzałam za okno. Chłopcy już skończyli lekcje przez co czekali na nas na dziedzińcu gdzie zapewne poprzez to czekanie złapią niesamowitą opaleniznę. Spojrzałam na swoja bladą skórę. Tyle czasu spędzam z nimi na dworze biegając, kąpiąc się i robiąc inne głupie rzeczy, a ona niczym u wampira dalej miała ten nienaturalnie blady odcień. Czasami zastanawiałam się czy ja naprawdę mieszkam w Australii od urodzenia czy przyjechałam wczoraj i słońce mnie jeszcze nie zdążyło ujrzeć w swoim świetle. Mój wzrok znów przeniósł się na chłopaka, z którym przeżyłam najpiękniejszą noc w życiu. Śmiał się z czegoś co powiedział pewnie Beau. Uśmiechnęłam się i usłyszałam niewyraźny komentarz z tyłu klasy na temat mojego związku z chłopakami. Jedyną osobą jaka mogła wypowiedzieć słowa typu : „ frajerka myśli, że oni ją lubią” była Tracy. Mój humor niestety nie mógł być zepsuty przez nią ponieważ zrobiło to postanowienie nauki jakie postawiłam sobie na początku szkoły średniej. Nie chciałam skończyć bez pracy i na cudzym utrzymaniu. Niestety nie jestem jedną z tych osób, które idą na łatwiznę. Nie miałam ostatnio łatwo, ale zaczęłam nadrabiać w nauce i jak na razie jest dobrze.

      Dzwonek. Najpiękniejszy dźwięk w ciągu całego okresu nauki u młodzieży jak i dzieci. Każdy kochał ten dzwonek o ile oznaczał on koniec lekcji. Ten, który oznaczał ich początek był znienawidzony przez wszystkich. Jeden ten sam dźwięk, a jak różny kiedy oznacza on lekcję jak i jej koniec.

      Podniosłam się z ławki i zabrałam torbę, która już była spakowana. Biegiem ruszyłam do szafki. Tam wrzuciłam szybko do niej torbę i z uśmiechem na ustach wyszłam za mury szkoły. Chłopcy dalej siedzieli tam gdzie wcześniej. Podbiegłam do obkolczykowanego z bliźniaków ten zaś uniósł mnie nad ziemię i obrócił nami dookoła.

  - koniec katuszy – zaśmiałam się, gdy James podszedł do nas pozbawiony jakiejkolwiek radości. Widziałam jak bardzo męczy się na lekcjach, ale twardo siedział. Nie raz mi mówił, że chce skończyć tak jak ja szkołę, ale za bardzo się męczył i widziałam to. Zakładam już dziś, że niedługo zrezygnuje tak jak to mają w planach Daniel i Beau. Tak planują to już od dłuższego czasu, ale czekają na odpowiedni moment.

  - Nie denerwuj – usiadł na stole do ping ponga – co dzisiaj robimy? – spojrzał na chłopaków, a gdy ci wzruszyli ramionami spojrzał na mnie. Siedziałam Lu na kolanach, gdy ten tak jak J siedział na stole.

  - Co powiecie na centrum handlowe ? Poszłabym coś zjeść dawno nie jedliśmy Fast foodów – wyszczerzyłam się udając, że nie mam zamiaru podbić kolejny raz do bankomatu. Wolałam swoje plany trzymać w tajemnicy. Wystarczyło mi, że Jai był już w to wtajemniczony. Zwłaszcza, że szłam do bankomatu ze względu na niego. Gina miała ostatnio mały kryzys w budżecie nawet kiedy dokładałam się im do rachunków. No niestety, ale zniszczona weranda dokładniej przez Beau i Daniela musiała być naprawiona, a bała się powierzyć tę pracę synom, gdyż było to od początku skazane na niepowodzenie, a nawet możliwe, że na większe szkody. Chłopcy też nie jedzą mało. I tak wyszło, że matka musiała mu odmówić wyjazd, a Ariana zaczęła zdjęcia do „Sam i Cat” przez co nie mogła opuścić Ameryki dla chłopaka i to on musiał pomimo swojej sytuacji jakoś znaleźć fundusze na wyjazd. I tak właśnie miała wyglądać moja pomoc tej parze.



      Gdy doszliśmy do centrum handlowego zaczęłam na szybko główkować jak pozbyć się reszty chłopaków. W końcu musiałam zostać sam na sam z Jai’em najwyżej mogłam wziąć Lukeya, ale to wymagało wdrążenia go w temat lub zrobienia to w taki sposób by nawet nie zorientował się co robie, a było to dosyć trudne, gdyż chłopak ciągle trzymał mnie za rękę i za nic nie chciał puścić.

  - Dobra to podchody ! – na wejściu krzyknęłam do chłopaków – Ja biorę bliźniaków, ty Beau resztę i wy uciekacie my gonimy – uśmiechnęłam się na myśl wolnego czasu. Gdy chłopcy pobiegli ja spojrzałam na Jai’a. Dobrze wiedział o co chodzi. Szybszym krokiem udaliśmy się w przeciwną stronę niż chłopcy.

  - Gdzie wy idziecie ? – Lu stanął zatrzymując nas i równocześnie marnując czas, którego było strasznie mało.

  - Musimy coś załatwić, a ty nas zwalniasz – zaczęłam ciągnąć go za rękę. Jeśli pytał przecież mógł to robić w drodze, a nie zatrzymywać się. Po chwili ciszy chłopak ruszył i mogliśmy wykonać nasze zadanie – Luke zostań tu z Jai’em – spojrzałam na chłopaka.

  - Idę z tobą – zaprotestował. W jego oczach pojawiła się iskierka strachu. Ciągle miał poczucie winy, że to przez niego zostałam porwana. Nie było tak, ale nie wytłumaczysz tego komuś kto przeżył to co Brooks. On od czasu porwania ma jakąś blokadę. Boi się, że jeżeli zniknę z zasięgu jego wzroku choć na chwilę, zniknę na zawsze. Postanowiłam wkręcić go w swój plan. Podeszłam i przytuliłam go.

  - Nie zniknę – szepnęłam wtulona w jego tors – chodź – odsunęłam się i pociągłam go w kierunku bankomatu. Podeszłam do urządzenia. Język, pin, kwota i zadanie skończone. Wyciągnęłam plik gotówki z otworu maszyny i podałam bliźniakowi.

  - Dziękuję – wahając się odebrał pieniądze, po czym mocno mnie przytulił – nie wiem co bym bez ciebie zrobił – dalej przytulał mnie do swojego ciała co po pewnym czasie przestało się podobać jego bratu i odchrząknął dosyć głośno i jednoznacznie. Jai odsunął się w błyskawicznym tempie i stanęliśmy w niezręcznej ciszy.

  - Ruszamy za nimi ? – powiedziałam lekko mrużąc oko. Chłopcy bez odpowiedzi ruszyli tam gdzie mieliśmy zacząć swoje podchody. Już kilka kroków w kierunku, w którym pobiegli znaleźliśmy strzałkę z ketchupu. Tak oto Janoskians robią strzałki w centrum handlowym ketchupem. Zapewne Daniel znalazł go w kieszeni. On ma tam dosłownie wszystko. Zaklęcie zmniejszająco- zwiększające działa perfekcyjnie. Biegliśmy w wyznaczonym kierunku póki Luke nie znalazł kolejnej strzałki i kolejnej.

  - Oni są pojebani – Jai usiadł przy stoliku w części jadalnej. Szczerze ? Przegięli z tym uciekaniem. Nawet nie wiedzieliśmy gdzie mogli teraz być centrum jest gigantyczne, a my w ciągu godziny przeszliśmy tylko połowę.

  - Ja już więcej ich nie szukam – westchnęłam głośniej – mogłam wymyślić coś innego – w tym momencie moje uderzenie z otwartej dłoni w czoło było idealną karą. Wstałam od stolika i spojrzałam na chłopaków.

  - Idę do KFC po picie z dolewką chcecie coś ?

  - Pić

  - Cokolwiek – uśmiechnęłam się widząc zmęczonych chłopaków i podeszłam do kasy.

  - Dzień dobry co mogę podać ? – niska blondynka uśmiechała się zza lady i czekała na moje zamówienie w tym beznadziejnym stroju składającym się z czerwonego polo i czapki z daszkiem.

  - Dwa napoje z dolewką, trzy Hamburgery, dwa razy duże frytki i nuggetsy – uśmiechnęłam się do niej na co ona spojrzała na mnie dosyć wyśmiewającym wzrokiem, po czym zapisała zamówienie na Kasie, przyjęła zapłatę, wydała resztę i poszła szykować zamówienie dla mnie. Stałam oparta bokiem o ladę i spoglądałam na chłopców, którzy nie spuszczali ze mnie wzroku. Wciąż nie potrafiłam pojąć, że miałam przyjaciół i nie tylko. Niedawno jeszcze uciekałam jak myszka żeby nikt mnie nie zauważył by nie być odrzucona, a teraz miałam przyjaciół i w dodatku chłopaka.



  - Pani zamówienie – pod ręce została wsunięta taca przez co prawie się przewróciłam. Widziałam jak bardzo chłopcy wpadli jej w oko, ale żeby takie rzeczy robić. Zaśmiałam się pod nosem i wzięłam tace. Z gigantycznym bananem na ustach podeszłam do chłopaków, postawiłam tacę na stoliku i usiadłam.

  - Fuck – przeklęłam pod nosem – zapomniałam o słomkach – wstałam szybko od stolika i podbiegłam do kas. Dziewczyna dalej tam stała. Wzięłam trzy słomki i posłałam jej wredny uśmieszek.

  - Corin ? – usłyszałam znajomy głos. Obróciłam się i ujrzałam ojca. Kłopoty się zbliżają. Spojrzałam na niego marszcząc czoło.

  - Co ty robisz?

  - Może lepiej powiesz mi co ty tutaj robisz ?

  - Stoję, wiesz grawitacja oddziałowuje na moje ciało przez co nie latam – zakpiłam z niego. Nie chciałam go spotkać nie teraz, nie po tych wszystkich wydarzeniach. Zrobiłam krok w bok by móc go wyminąć, ale zastawił mi drogę.

  - Nie bądź bezczelna miałem na myśli co robisz z swoim życiem. Mieszkasz na jakiś slumsach mieszkasz z trójką chłopaków !

  - Nie unoś głosu na mnie – gdy kolejny raz chciałam wyminąć złapał mnie za ramię dosyć mocno przez co syknęłam.

  - Będę robić co tylko zechce, a ty wracasz do domu – ruszył w kierunku wyjścia i pomimo moich sprzeciwów i szarpań szedł dalej przed siebie niewzruszony.

  - Luke! – krzyknęłam przez co ojciec zatrzymał się w miejscu.

  - Jesteś moją córką i żaden ćpun ci nie pomoże – wyszliśmy z budynku. Dalej nie chciałam dać za wygraną. Wybrałam takie życie i nawet jeśli miałabym pracować jak inni zrobiłabym to bo dopiero teraz potrafiłam sobie uświadomić jak bardzo on mnie kontrolował. Zamykał mnie w domu, gdy byłam młodsza, zabraniał spotykać z kimkolwiek, grał dobrego ojca, a tak naprawdę był przeciwieństwem słowa dobry. Dawał mi jedynie złudzenie opiekuńczego i zatroskanego ojca, a gdy nauczyłam się żyć tak jak on tego chciał dał mi wolność, której już nie chciałam zaznać. Dzięki chłopcom zaczęłam nowe życie, a on ponownie chciał mnie zamknąć w klatce.

  - Cors! – głos ukochanego. Wybiegł z centrum i podbiegł do nas – Niech pan ją puści ! – krzyknął starając się rozluźnić uścisk mojego ojca. Nic to nie dawało, a jeszcze bardziej zacieśniał dłoń na mojej ręce.

  - Puść mnie! – zaczęłam tupać i pomagać drugą ręką. Jai dołączył do nas i zaczął jak tylko mógł odciągać od nas mojego ojca. On był wręcz niepokonany dwóch młodych chłopaków starało się jedynie uwolnić moją rękę od jego uścisku, a on był nie wzruszony! W końcu puścił sam z siebie i spojrzał na mnie pełen wrzutu.

  - Nawet nie wiesz co oni robią ! – Luke szybko przyciągnął mnie do siebie w opiekuńczym geście. Wtuliłam się w niego z całych sił i spojrzałam na ojca.

  - Wiem co robią i co robili, ale teraz są innymi ludźmi, a ty traktujesz ich jak wszyscy ! – do moich oczu napłynęły łzy. Nic o nich nie wiedział. Nie wiedział jacy są teraz, znał ich z przeszłości, której wstydzą się jak niczego innego. Przeszłości, od której chcą uciec, a on wraca do niej jakby to wszystko działo się wczoraj. Jakby to wczoraj sprzedawali biały proszek doprowadzający ludzi do skrajnej euforii kończącej się w najgorszym przypadku śmiercią, jakby to wczoraj Trevor miał nad nimi kompletną władzę i nic nie mogło ich uratować. Patrzył jak inni widział tylko to co już przeżyli nie to jak mogą żyć dalej.

  - Corin tacy ludzie się nie zmieniają !

  - Nie zmieniają się ludzie, którzy nie mają pomocy ! Oni ją otrzymali, a ty teraz to wszystko chcesz zniszczyć ! – złapałam Lukeya za rękę i ruszyłam w kierunku domu Brooksów.

  - Corin wróć do domu – powiedział milszym tonem. Błagalnym. Stanęłam na chwilę i obróciłam się.

  - Jeśli przestaniesz widzieć oczami, a zaczniesz sercem wtedy wrócę – przetarłam szybko rękawem oczy by nie rozpłakać się. Chciałam teraz podbiec do taty jak mała dziewczynka i przytulić go, ale musiał w końcu pojąć, że ludzie nie są tacy jakich ich widzi. Potrzebował teraz czasu na przemyślenie swoich słów, decyzji i tego co robił w akcie desperacji kilka minut temu. Jak bardzo mnie skrzywdził.

  – Luke, Jai chodźmy do domu reszta do nas dojdzie – ruszyłam kolejny raz w kierunku domu. Może nie był to mój dom, ale tak czułam się jak w prawdziwym rodzinnym domu nie to co miałam z ojcem, który wychodził rano i wracał późnym wieczorem by zjeść kolację przygotowaną przeze mnie. Tam Gina robiła nam posiłki, śmialiśmy się całą piątką, wygłupialiśmy się, bawiliśmy, robiliśmy to co każda rodzina powinna robić. Spędzaliśmy ze sobą czas. Bolał mnie fakt, że ojciec mieszkał teraz sam i nawet psa nie miał w domu, ale jeśli na to zasługiwał tak musiało się stać.  






Przepraszam was bardzo za tak długą przerwę, ale niestety 2 tygodnie leżałam w łóżku i nie miałam ochoty na nic więcej jak spanie czy siedzenie na twitterze. Nawet zwykłe ruszenie się z łóżka do kuchni sprawiało mi problem, gdyż głowa niemiłosiernie mnie bolała. Napisałam pewnej czytelniczce w sobotę, że rozdział pojawi się w poniedziałek lub wtorek lecz niestety pisałam go kawałkami ponieważ wena po chorobie ma swój wolny zapłon. Dziś jednak mimo oglądania „ Killing Bono” skończyłam rozdział i mam nadzieję, że nie zawiodłam osób, które jeszcze tu zaglądają bo dobrze wiem, że przez moją nieobecność straciłam czytelników. 



W każdym razie mam nadzieję, że pobijecie tym razem swój rekord komentarzy, który jak na ten moment wynosi : 8. Te komentarze naprawdę mi pomagają. Pokazują co jest dobrze, a co źle, więc jeśli widzicie jakiś błąd chociażby ortograficzny czy interpunkcyjny napiszcie mi o tym. To pomoże tak samo mi jak i wam.



Dziękuję za 5 tysięcy wejść na bloga i liczę, że nie opuścicie Corin i reszty ;)