Odliczanie do
dzwonka jest najgorszą katuszą w ciągu całego dnia nauki. Robimy to codziennie,
co godzinę i za każdym razem są to najgorsze minuty życia. Nie znam osoby,
która nie znałaby tego uczucia, gdy spogląda się co chwila na zegarek, a czas
jakby stanął w miejscu kiedy nauczyciel omawia kolejny nudny temat na temat
historii Australii. Wiem, niektórzy są tym czasem zainteresowani, ale nie
wtedy, gdy za oknem słońce cudownie świeci, jest 33 stopnie Celsjusza, a
zegarek utkwił na kilka godzin w miejscu dając nam bezlitosne złudzenie, że
minęło dopiero 5 minut. Najgorsze są momenty, gdy ma się po 8-9 lekcji, a czas
staje w miejscu już na 4 lekcji. Wtedy lepiej byłoby od razu położyć się na
torach i czekać na rozpędzony pociąg. Uczucie zapewne mniej by bolało niż
rozciąganie się w temacie naszej historyczki, która myśli, że pozjadała
wszystkie rozumy. No dobrze może z historii była dobra, ale czasem mogła by
powstrzymać się od uwag na temat naszych ocen w dziennikach, które pochodzą
całkowicie z innych lekcji niż te, które ona prowadzi. Zawsze wtyka nos w
nieswoje sprawy.
Westchnęłam
zmieniając rękę podpierającą moją głowę. Spojrzałam za okno. Chłopcy już
skończyli lekcje przez co czekali na nas na dziedzińcu gdzie zapewne poprzez to
czekanie złapią niesamowitą opaleniznę. Spojrzałam na swoja bladą skórę. Tyle
czasu spędzam z nimi na dworze biegając, kąpiąc się i robiąc inne głupie
rzeczy, a ona niczym u wampira dalej miała ten nienaturalnie blady odcień.
Czasami zastanawiałam się czy ja naprawdę mieszkam w Australii od urodzenia czy
przyjechałam wczoraj i słońce mnie jeszcze nie zdążyło ujrzeć w swoim świetle.
Mój wzrok znów przeniósł się na chłopaka, z którym przeżyłam najpiękniejszą noc
w życiu. Śmiał się z czegoś co powiedział pewnie Beau. Uśmiechnęłam się i
usłyszałam niewyraźny komentarz z tyłu klasy na temat mojego związku z
chłopakami. Jedyną osobą jaka mogła wypowiedzieć słowa typu : „ frajerka myśli,
że oni ją lubią” była Tracy. Mój humor niestety nie mógł być zepsuty przez nią
ponieważ zrobiło to postanowienie nauki jakie postawiłam sobie na początku
szkoły średniej. Nie chciałam skończyć bez pracy i na cudzym utrzymaniu.
Niestety nie jestem jedną z tych osób, które idą na łatwiznę. Nie miałam
ostatnio łatwo, ale zaczęłam nadrabiać w nauce i jak na razie jest dobrze.
Dzwonek.
Najpiękniejszy dźwięk w ciągu całego okresu nauki u młodzieży jak i dzieci.
Każdy kochał ten dzwonek o ile oznaczał on koniec lekcji. Ten, który oznaczał
ich początek był znienawidzony przez wszystkich. Jeden ten sam dźwięk, a jak
różny kiedy oznacza on lekcję jak i jej koniec.
Podniosłam się z
ławki i zabrałam torbę, która już była spakowana. Biegiem ruszyłam do szafki.
Tam wrzuciłam szybko do niej torbę i z uśmiechem na ustach wyszłam za mury
szkoły. Chłopcy dalej siedzieli tam gdzie wcześniej. Podbiegłam do
obkolczykowanego z bliźniaków ten zaś uniósł mnie nad ziemię i obrócił nami
dookoła.
- koniec katuszy –
zaśmiałam się, gdy James podszedł do nas pozbawiony jakiejkolwiek radości. Widziałam
jak bardzo męczy się na lekcjach, ale twardo siedział. Nie raz mi mówił, że
chce skończyć tak jak ja szkołę, ale za bardzo się męczył i widziałam to.
Zakładam już dziś, że niedługo zrezygnuje tak jak to mają w planach Daniel i
Beau. Tak planują to już od dłuższego czasu, ale czekają na odpowiedni moment.
- Nie denerwuj –
usiadł na stole do ping ponga – co dzisiaj robimy? – spojrzał na chłopaków, a
gdy ci wzruszyli ramionami spojrzał na mnie. Siedziałam Lu na kolanach, gdy ten
tak jak J siedział na stole.
- Co powiecie na
centrum handlowe ? Poszłabym coś zjeść dawno nie jedliśmy Fast foodów –
wyszczerzyłam się udając, że nie mam zamiaru podbić kolejny raz do bankomatu.
Wolałam swoje plany trzymać w tajemnicy. Wystarczyło mi, że Jai był już w to
wtajemniczony. Zwłaszcza, że szłam do bankomatu ze względu na niego. Gina miała
ostatnio mały kryzys w budżecie nawet kiedy dokładałam się im do rachunków. No
niestety, ale zniszczona weranda dokładniej przez Beau i Daniela musiała być
naprawiona, a bała się powierzyć tę pracę synom, gdyż było to od początku
skazane na niepowodzenie, a nawet możliwe, że na większe szkody. Chłopcy też
nie jedzą mało. I tak wyszło, że matka musiała mu odmówić wyjazd, a Ariana
zaczęła zdjęcia do „Sam i Cat” przez co nie mogła opuścić Ameryki dla chłopaka
i to on musiał pomimo swojej sytuacji jakoś znaleźć fundusze na wyjazd. I tak
właśnie miała wyglądać moja pomoc tej parze.
Gdy doszliśmy do
centrum handlowego zaczęłam na szybko główkować jak pozbyć się reszty
chłopaków. W końcu musiałam zostać sam na sam z Jai’em najwyżej mogłam wziąć
Lukeya, ale to wymagało wdrążenia go w temat lub zrobienia to w taki sposób by
nawet nie zorientował się co robie, a było to dosyć trudne, gdyż chłopak ciągle
trzymał mnie za rękę i za nic nie chciał puścić.
- Dobra to podchody
! – na wejściu krzyknęłam do chłopaków – Ja biorę bliźniaków, ty Beau resztę i
wy uciekacie my gonimy – uśmiechnęłam się na myśl wolnego czasu. Gdy chłopcy
pobiegli ja spojrzałam na Jai’a. Dobrze wiedział o co chodzi. Szybszym krokiem
udaliśmy się w przeciwną stronę niż chłopcy.
- Gdzie wy idziecie
? – Lu stanął zatrzymując nas i równocześnie marnując czas, którego było
strasznie mało.
- Musimy coś
załatwić, a ty nas zwalniasz – zaczęłam ciągnąć go za rękę. Jeśli pytał
przecież mógł to robić w drodze, a nie zatrzymywać się. Po chwili ciszy chłopak
ruszył i mogliśmy wykonać nasze zadanie – Luke zostań tu z Jai’em – spojrzałam na
chłopaka.
- Idę z tobą –
zaprotestował. W jego oczach pojawiła się iskierka strachu. Ciągle miał
poczucie winy, że to przez niego zostałam porwana. Nie było tak, ale nie
wytłumaczysz tego komuś kto przeżył to co Brooks. On od czasu porwania ma jakąś
blokadę. Boi się, że jeżeli zniknę z zasięgu jego wzroku choć na chwilę, zniknę
na zawsze. Postanowiłam wkręcić go w swój plan. Podeszłam i przytuliłam go.
- Nie zniknę –
szepnęłam wtulona w jego tors – chodź – odsunęłam się i pociągłam go w kierunku
bankomatu. Podeszłam do urządzenia. Język, pin, kwota i zadanie skończone. Wyciągnęłam
plik gotówki z otworu maszyny i podałam bliźniakowi.
- Dziękuję – wahając
się odebrał pieniądze, po czym mocno mnie przytulił – nie wiem co bym bez
ciebie zrobił – dalej przytulał mnie do swojego ciała co po pewnym czasie
przestało się podobać jego bratu i odchrząknął dosyć głośno i jednoznacznie. Jai
odsunął się w błyskawicznym tempie i stanęliśmy w niezręcznej ciszy.
- Ruszamy za nimi ? –
powiedziałam lekko mrużąc oko. Chłopcy bez odpowiedzi ruszyli tam gdzie
mieliśmy zacząć swoje podchody. Już kilka kroków w kierunku, w którym pobiegli
znaleźliśmy strzałkę z ketchupu. Tak oto Janoskians robią strzałki w centrum
handlowym ketchupem. Zapewne Daniel znalazł go w kieszeni. On ma tam dosłownie
wszystko. Zaklęcie zmniejszająco- zwiększające działa perfekcyjnie. Biegliśmy w
wyznaczonym kierunku póki Luke nie znalazł kolejnej strzałki i kolejnej.
- Oni są pojebani –
Jai usiadł przy stoliku w części jadalnej. Szczerze ? Przegięli z tym
uciekaniem. Nawet nie wiedzieliśmy gdzie mogli teraz być centrum jest
gigantyczne, a my w ciągu godziny przeszliśmy tylko połowę.
- Ja już więcej ich
nie szukam – westchnęłam głośniej – mogłam wymyślić coś innego – w tym momencie
moje uderzenie z otwartej dłoni w czoło było idealną karą. Wstałam od stolika i
spojrzałam na chłopaków.
- Idę do KFC po
picie z dolewką chcecie coś ?
- Pić
- Cokolwiek –
uśmiechnęłam się widząc zmęczonych chłopaków i podeszłam do kasy.
- Dzień dobry co
mogę podać ? – niska blondynka uśmiechała się zza lady i czekała na moje
zamówienie w tym beznadziejnym stroju składającym się z czerwonego polo i czapki
z daszkiem.
- Dwa napoje z
dolewką, trzy Hamburgery, dwa razy duże frytki i nuggetsy – uśmiechnęłam się do
niej na co ona spojrzała na mnie dosyć wyśmiewającym wzrokiem, po czym zapisała
zamówienie na Kasie, przyjęła zapłatę, wydała resztę i poszła szykować
zamówienie dla mnie. Stałam oparta bokiem o ladę i spoglądałam na chłopców,
którzy nie spuszczali ze mnie wzroku. Wciąż nie potrafiłam pojąć, że miałam
przyjaciół i nie tylko. Niedawno jeszcze uciekałam jak myszka żeby nikt mnie
nie zauważył by nie być odrzucona, a teraz miałam przyjaciół i w dodatku
chłopaka.
- Pani zamówienie –
pod ręce została wsunięta taca przez co prawie się przewróciłam. Widziałam jak
bardzo chłopcy wpadli jej w oko, ale żeby takie rzeczy robić. Zaśmiałam się pod
nosem i wzięłam tace. Z gigantycznym bananem na ustach podeszłam do chłopaków,
postawiłam tacę na stoliku i usiadłam.
- Fuck – przeklęłam pod
nosem – zapomniałam o słomkach – wstałam szybko od stolika i podbiegłam do kas.
Dziewczyna dalej tam stała. Wzięłam trzy słomki i posłałam jej wredny
uśmieszek.
- Corin ? –
usłyszałam znajomy głos. Obróciłam się i ujrzałam ojca. Kłopoty się zbliżają. Spojrzałam na niego marszcząc czoło.
- Co ty robisz?
- Może lepiej
powiesz mi co ty tutaj robisz ?
- Stoję, wiesz
grawitacja oddziałowuje na moje ciało przez co nie latam – zakpiłam z niego. Nie
chciałam go spotkać nie teraz, nie po tych wszystkich wydarzeniach. Zrobiłam
krok w bok by móc go wyminąć, ale zastawił mi drogę.
- Nie bądź bezczelna
miałem na myśli co robisz z swoim życiem. Mieszkasz na jakiś slumsach mieszkasz
z trójką chłopaków !
- Nie unoś głosu na
mnie – gdy kolejny raz chciałam wyminąć złapał mnie za ramię dosyć mocno przez
co syknęłam.
- Będę robić co
tylko zechce, a ty wracasz do domu – ruszył w kierunku wyjścia i pomimo moich
sprzeciwów i szarpań szedł dalej przed siebie niewzruszony.
- Luke! – krzyknęłam
przez co ojciec zatrzymał się w miejscu.
- Jesteś moją córką
i żaden ćpun ci nie pomoże – wyszliśmy z budynku. Dalej nie chciałam dać za
wygraną. Wybrałam takie życie i nawet jeśli miałabym pracować jak inni
zrobiłabym to bo dopiero teraz potrafiłam sobie uświadomić jak bardzo on mnie
kontrolował. Zamykał mnie w domu, gdy byłam młodsza, zabraniał spotykać z
kimkolwiek, grał dobrego ojca, a tak naprawdę był przeciwieństwem słowa dobry.
Dawał mi jedynie złudzenie opiekuńczego i zatroskanego ojca, a gdy nauczyłam
się żyć tak jak on tego chciał dał mi wolność, której już nie chciałam zaznać.
Dzięki chłopcom zaczęłam nowe życie, a on ponownie chciał mnie zamknąć w
klatce.
- Cors! – głos ukochanego.
Wybiegł z centrum i podbiegł do nas – Niech pan ją puści ! – krzyknął starając
się rozluźnić uścisk mojego ojca. Nic to nie dawało, a jeszcze bardziej zacieśniał
dłoń na mojej ręce.
- Puść mnie! –
zaczęłam tupać i pomagać drugą ręką. Jai dołączył do nas i zaczął jak tylko
mógł odciągać od nas mojego ojca. On był wręcz niepokonany dwóch młodych
chłopaków starało się jedynie uwolnić moją rękę od jego uścisku, a on był nie
wzruszony! W końcu puścił sam z siebie i spojrzał na mnie pełen wrzutu.
- Nawet nie wiesz co
oni robią ! – Luke szybko przyciągnął mnie do siebie w opiekuńczym geście.
Wtuliłam się w niego z całych sił i spojrzałam na ojca.
- Wiem co robią i co
robili, ale teraz są innymi ludźmi, a ty traktujesz ich jak wszyscy ! – do moich
oczu napłynęły łzy. Nic o nich nie wiedział. Nie wiedział jacy są teraz, znał
ich z przeszłości, której wstydzą się jak niczego innego. Przeszłości, od
której chcą uciec, a on wraca do niej jakby to wszystko działo się wczoraj.
Jakby to wczoraj sprzedawali biały proszek doprowadzający ludzi do skrajnej
euforii kończącej się w najgorszym przypadku śmiercią, jakby to wczoraj Trevor
miał nad nimi kompletną władzę i nic nie mogło ich uratować. Patrzył jak inni
widział tylko to co już przeżyli nie to jak mogą żyć dalej.
- Corin tacy ludzie
się nie zmieniają !
- Nie zmieniają się ludzie,
którzy nie mają pomocy ! Oni ją otrzymali, a ty teraz to wszystko chcesz
zniszczyć ! – złapałam Lukeya za rękę i ruszyłam w kierunku domu Brooksów.
- Corin wróć do domu
– powiedział milszym tonem. Błagalnym. Stanęłam na chwilę i obróciłam się.
- Jeśli przestaniesz
widzieć oczami, a zaczniesz sercem wtedy wrócę – przetarłam szybko rękawem oczy
by nie rozpłakać się. Chciałam teraz podbiec do taty jak mała dziewczynka i
przytulić go, ale musiał w końcu pojąć, że ludzie nie są tacy jakich ich widzi.
Potrzebował teraz czasu na przemyślenie swoich słów, decyzji i tego co robił w
akcie desperacji kilka minut temu. Jak bardzo mnie skrzywdził.
– Luke, Jai chodźmy
do domu reszta do nas dojdzie – ruszyłam kolejny raz w kierunku domu. Może nie
był to mój dom, ale tak czułam się jak w prawdziwym rodzinnym domu nie to co
miałam z ojcem, który wychodził rano i wracał późnym wieczorem by zjeść kolację
przygotowaną przeze mnie. Tam Gina robiła nam posiłki, śmialiśmy się całą
piątką, wygłupialiśmy się, bawiliśmy, robiliśmy to co każda rodzina powinna
robić. Spędzaliśmy ze sobą czas. Bolał mnie fakt, że ojciec mieszkał teraz sam
i nawet psa nie miał w domu, ale jeśli na to zasługiwał tak musiało się stać.
Przepraszam was bardzo za tak długą przerwę, ale niestety 2
tygodnie leżałam w łóżku i nie miałam ochoty na nic więcej jak spanie czy
siedzenie na twitterze. Nawet zwykłe ruszenie się z łóżka do kuchni sprawiało mi
problem, gdyż głowa niemiłosiernie mnie bolała. Napisałam pewnej czytelniczce w
sobotę, że rozdział pojawi się w poniedziałek lub wtorek lecz niestety pisałam
go kawałkami ponieważ wena po chorobie ma swój wolny zapłon. Dziś jednak mimo
oglądania „ Killing Bono” skończyłam rozdział i mam nadzieję, że nie zawiodłam
osób, które jeszcze tu zaglądają bo dobrze wiem, że przez moją nieobecność
straciłam czytelników.
W każdym razie mam nadzieję, że pobijecie tym razem swój
rekord komentarzy, który jak na ten moment wynosi : 8. Te komentarze naprawdę
mi pomagają. Pokazują co jest dobrze, a co źle, więc jeśli widzicie jakiś błąd
chociażby ortograficzny czy interpunkcyjny napiszcie mi o tym. To pomoże tak
samo mi jak i wam.
Dziękuję za 5 tysięcy wejść na bloga i liczę, że nie
opuścicie Corin i reszty ;)