czwartek, 17 października 2013

Chapter 34


  - Tato ? – powiedziałam drżącym głosem. Ojciec a samą barwę mojego głosu podniósł się z pozycji siedzącej i podszedł do mnie szybkim krokiem. Wiedziałam, że gdy mnie przytuli osłabi to moją motywację, więc odeszłam w tył kilka kroków by dać mu do zrozumienia, że źle postąpił. Nie mogłam się złamać zaszłam zbyt daleko by teraz cofnąć się do startu.
  - Corin ? – powiedział lekko załamującym się głosem. Zabolał go mój odruch, ale czy miałam inne wyjście? To było jedyne rozwiązanie. Pokazać mu, że mam już swoje zdanie, podejmuje swoje decyzje, a teraz przyszedł w końcu czas na akceptacje ich z jego strony. Jeśli nie potrafił tego nie był gotowy na nazywanie się moim ojcem, ponieważ każdy rodzic powinien akceptować każdą decyzję dziecka. W końcu to było moje życie nie jego.
  - Nie tato – zdecydowany ton w moim głosie dał mu do zrozumienia, że nie jestem już jego dawną córeczką tatusia.
   - Teraz ja będę mówić, a ty musisz mnie wysłuchać – ojciec usiadł na skórzanej kanapie. Usiadłam na fotelu stojącym naprzeciw kanapy i wzięłam głęboki oddech. Wszystkie ułożone w mojej głowie scenariuszy nagle zniknęły, a pozostała pustka.  
  - Nie są tacy źli - idiotka – skarciłam się w myślach. To była najgłupsza i najbezsensowniejsza rzecz jaką mogłam teraz powiedzieć.
  - Nie są źli ? – zaczęło się – Corin skarbie oni są dilerami ! Sprzedają narkotyki i w dodatku je biorą! Jak możesz powiedzieć, że nie są tacy źli. Nie wiadomo jak dużo już zginęło przez nich!
  - Tato oni z tym skończyli!
  - Skąd wiesz?!
  - Bo jestem z nimi 24 godziny na dobę! Nie wychodzą nigdzie beze mnie! Nie chcą. Zmienili się
  - Nie uwierzę w to – wstał ogarnięty nerwami – Tacy ludzie się nie zmieniają! A oni przeciągnęli cie na swoją stronę ! Może ty też zaczęłaś ćpać?! – Nie wierzę, że mógł to powiedzieć. Wstałam. Nie chciałam tu być. Był moim ojcem praktycznie całe życie spędziłam właśnie z nim, a on osądził mnie o branie narkotyków. Nie znał mnie. Zmieniłam się, ale on jeszcze bardziej. Przecież dobrze wiedział, że nigdy nie tknęłabym tego świństwa. Chciałam stąd wyjść i już nie wracać. Czułam jak wszystkie dobre myśli na temat mojego ojca, nasze wspólne miło spędzone chwile i wszystko co dobre miedzy nami wygasa. Ruszyłam w kierunku wyjścia wołając psa. Jedynym wyjściem było uciec stąd. Taki miałam zamiar póki ojciec nie pokrzyżował moich planów. Złapał mnie mocno za ręce i zaczął ciągnąc w głąb domu.
  - Nigdzie nie idziesz! – krzyknął zamykając mnie w piwnicy – musisz w końcu zrozumieć, że oni nie są tymi dobrymi – usłyszałam jak przekręca klucz w zamku
  - A ty może jesteś! – zaczęłam panicznie uderzać pięściami o powierzchnię drzwi. Tak było to bezsensowne, ale tylko tak potrafiłam wyładować swoje emocje. Musiałam to zrobić inaczej nie dałabym rady później racjonalnie myśleć. Usiadłam na schodach i zaczęłam głęboko oddychać. Moje serce zaczęło wracać do swojego normalnego rytmu, a ręce zaczęły pulsować od uderzania o drzwi. Spojrzałam na nie. Były całe czerwone na szczęście nie od krwi. Oparłam się plecami o drzwi spojrzałam do góry opierając tylną część głowy tak jak resztę ciała.
 - Co mogę teraz zrobić ? – powiedziałam sama do siebie i spojrzałam na pomieszczenie. Pełno starych kartonów z pamiątkami i rzeczami mamy i Sama. Poczułam dziwne uczucie pustki w środku, a z moich oczu mimowolnie popłynęły łzy. Do mojej głowy po kolei wpadały mi urywki wspomnień związanych z mamą i bratem. To bolało. Jak mogłam zapomnieć o nich przez ostatnie tygodnie. Zachowywać jakby nic się nie stało. Powoli schodziłam schodek po schodku. Ból w klatce piersiowej nasilał się, a ja traciłam siły na cokolwiek. Chciałabym teraz być z nimi. Przeprosić i przytulić. Tak bardzo brakowało mi dotyku mamy.

      Podeszłam do kartonu z napisem Elizabeth. Mama miała piękne imię. Opuszkami palców sunęłam po napisie. Dlaczego oni zginęli w tym wypadku,  a nie ja? Życie dwóch osób jest cenniejsze niż jedne. Tym bardziej moje życie. Wyciągnęłam z kartonu sweter mamy i usiadłam na ziemi przytulając go do siebie. Dalej nią pachniał. To wszystko było takie nierealne teraz. Wciągając do płuc jej zapach i przytulając materiał miałam wrażenie, że ona zaraz otworzy drzwi i przytuli mnie powie, że to był jedynie zły sen, że Sam jest na górze i znowu coś narobił. Ciekawe jakby dziś wyglądał. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale przecież i tak bym się nie dowiedziała. To należy do tych pytań, które nigdy nie znajdą swoich odpowiedzi. Spojrzałam na okienko  – przez, które nawet 5-cio letnie dziecko by się nie przecisnęło – na dworze było już ciemno, a mi robiło się coraz zimniej. Byłam w piwnicy, a tu jest całkiem inaczej niż na zewnątrz. Tu w nocy jest wręcz lodowato. Założyłam na siebie sweter mamy i zaczęłam się rozglądać za jakimś kocem. Na regale zauważyłam śpiwory, które kiedyś służyły mi i Samowi jako stroje na tzw. Dżdżownice. Było z tym kupa śmiechu, ale dziś jest tu tak ponuro. Wzięłam dwa z czterech śpiworów i weszłam niezgrabnie do niego, a drugi służył jako poduszka. Nie miałam innego wyjścia. Ojciec myślał najwyraźniej tylko o tym by mnie tu zamknąć nie myślał o panującej tu w nocy temperaturze i braku pożywienia. Byłam już szczerze zmęczona tym wszystkim. Zasnęłam. Nie miałam nic innego do roboty.

      Obudziłam się na dźwięk otwieranych drzwi. To był tata. Przyniósł tacę z jedzenie postawił ją na stoliku i dopiero teraz zorientowałam się, że nie jestem już w piwnicy, a w swoim pokoju. Bella leżała obok łóżka, a ja byłam szczelnie otulona kołdrą. Jednak nadal miałam na sobie sweter mamy. Pomimo tego, że miałam na sobie silne perfumy dalej nie tracił swojego zapachu. To tak jakby mama chciała mi pokazać przez to, że jest ze mną. Znowu zaczęłam płakać. Każda myśl o niej sprawiała, że płakałam. Brakowało mi jej z każdym dniej bardziej. Po raz kolejny poczułam to ukłucie pustki w środku. Bardzo bolesne ukłucie.
  - Chciałabym by Luke był tu teraz ze mną – powiedziałam zalana łzami do psa, który położył pysk na łóżku merdając ogonem. Zaczęłam gładzić ją po głowie. To zawsze mnie uspokajało, ale teraz jedynie zadowalało psa. Żałowałam swojej decyzji. Mogłam wziąć ze sobą chociaż Lukeya, a nie iść sama jak ta naiwna idiotka, a teraz siedzieć w pokoju i mieć przed sobą telewizor. To było moje jedyne okno na świat.
  - Okno – powiedziałam z nadzieją. Odsłoniłam zasłony i zobaczyłam, że drzewo za moim oknem zniknęło, a na jego miejscu był jedynie pień. Jedyna szansa na ucieczkę zniknęła. Nie chciałam skakać ponieważ znając swoją koordynację ruchową skok z pierwszego piętra zakończył by się złamaniem lub w łagodnym przypadku zwichnięciem. Zaczęłam nerwowo krążyć po pokoju ponieważ sprawdzanie czy drzwi są otwarte było bezsensowne.
  - Ja jestem naprawdę idiotką – powiedziałam spoglądając na telefon leżący na stoliku nocnym tuż obok tacy z jedzeniem. Nie miałam apetytu. Teraz miałam jedynie ochotę stąd wyjść. Włączyłam telefon, ale wyskoczył mi tryb bez karty SIM. Ojciec ją wyjął. Rzuciłam się ciałem na łóżko i spojrzałam w górę. Moja uwagę przyciągnął telefon stacjonarny, którego rzadko używałam. Przewróciłam się szybko na brzuch i podciągnęłam do drugiego brzegu łóżka. Podniosłam słuchawkę i zobaczyłam, że telefon działa. Nie był odłączony. Szybko wybrałam numer domu Brooksów.
Jeden sygnał … drugi …
  - Halo ? – usłyszałam załamany głos Beau
  - Beau ! – krzyknęłam do telefonu.
  - Corin ?! Gdzie ty kurwa jesteś! Szukaliśmy cię całą noc!
  - Tata mnie zamknął w domu. Nie umiem stąd wyjść, nawet drzewo pod moim oknem ściął !
  - Powiem jedno:  twój tata jest psychopatą
  - Beau nie mów tak – ja go broniłam? To był odruch każdego dziecka. Bronić rodziców choćby niewiadomo co zrobili. Wiem, że to co robił ojciec nie było normalnie, ale miałam tylko jego i starałam się postawić w jego sytuacji nawet, gdy byłam przetrzymywana tu bez własnowolnie.
  - Bronisz go ?
  - Staram się zrozumieć
  - Nie możesz tam zostać
  - Nie chce nawet – mój głos znów się łamał.
  - Przyjdziemy po ciebie
  - Pośpieszcie się – rozłączył się.

* POV Luke *
   - Widzieliście Corin ? – spytałem braci siedzących na kanapie. Oglądali „Jerry Springer Show”. Tak nie ma to jak oglądać jakichś idiotów co z byle gównem lecą do TV. Westchnąłem głośno i ruszyłem do sypialnie z nadzieją, że dziewczyna leży zmęczona, ale tam też jej nie było. Zacząłem się martwić coraz bardziej. Zawołałem lalę, ale ona przybiegła sama bez Belli co trochę mnie uspokoiło. Corin poszła z nią na spacer pewnie i zaraz będzie spowrotem. Wróciłem do salonu i usiadłem obok braci i tak jak oni zaczęłam bezsensownie patrzeć się w telewizor i śmiać z bezsensownych akcji typu : „gruba baba kłóci się z drugą grubą babą o faceta patyczaka”. A idioci tacy jak moi bracia i z resztą teraz ja mają idiotyczną bekę z problemów ludzi. 
      Czas mijał, a dziewczyna nie wracała. Złapałem za telefon.
      Jeden sygnał … drugi… trzeci … sekretarka.
      Kolejna próba i kolejna. Żadna nie dawały oczekiwanych wyników. Mo mojej głowy znów napłynęły scenariusze jak sprzed kilkunastu dni. Bałem się, że Trevor wrócił lub jakiś jego kolega mści się za niego i Theo. W kocu jakby nie patrzeć jedynie zostawiliśmy ich związanych w lesie. Mogli się rozwiązać lub ktoś mógł to zrobić za nich. Przy tym typie człowieka nigdy nie można być czegoś pewnym. Nerwowo kręciłem się po pokoju przeczesując blond grzywkę.
  - Myśl Brooks, myśl – powtarzałem sam do siebie będąc z sekundy na sekundę coraz bardziej wkurzonym.  Jedynym wyjściem było po prostu wyjść jej poszukać.
  - Wychodzę! – krzyknąłem przy wyjściu.
  - Gdzie ?! – wydarł się piskliwym głosem Beau.
  - Nie zauważyłeś, że od kilku godzin Corin nie wraca? Coś się dzieje – wyszedłem z domu i pierwsze miejsce jakie mogłem przeszukać to plaża. Dziewczyna zawsze tam chodziła, gdy chciała coś przemyśleć. Jednak nie znalazłem jej tam jak i w innym miejscu, do którego lubiła chodzić. Załamany wróciłem do domu. Nie miałem już sił. Jedynym światełkiem w tunelu była nadzieja, że dziewczyna wróciła do domu i czeka na mnie. Nie było tak. Dzwoniłem do niej milion razy. Za każdym razem odpowiadała sekretarka.
  - Luke połóż się – powiedziała mama
  - Nie ona gdzieś tam jest i coś jest nie tak nie mogę tak
  - Luke mama ma racje jutro będziemy ją szukać. Zmęczony nie pomożesz jej – Beau złapał mnie za ramię i pokierował do pokoju. Nie miałam już sił się kłócić. Chciałem ruszyć dalej, szukać jej, ale Beau miał rację. Musiałem odpocząć bo znając mnie padłbym z bezsilności i zasnął choćby na środku ulicy. Raczej jako rozjechany idiom Ana wiele bym się jej nie zdał. Ledwo położyłem się już straciłem kontakt z światem.

  - Luke! Luke!
  - Czego ! Corin weź im coś powiedz – mruknąłem pod nosem i obróciłem się na drugi bok. Ręką zacząłem szukać drobnego ciała dziewczyny, ale nie potrafiłem jej znaleźć. Nie było jej. W sekundę wszystko wróciło.
  - Znaleźliśmy ją!

__________________________

Dziś nie przebiłam poprzedniego rozdziału ilością wyrazów, ale mamy 1 773 ;)
Mam nadzieję, że podoba się i kolejna tak długa przerwa was nie zniechęciła ?
Jeśli nie zostawcie komentarz z opinią  ;)

Dziękuję ♥

6 komentarzy:

  1. no świetnie :) ale czzemu on ją zamknął? z rozdziału na rozdział mnie coraz bardziej zaskakujesz :D czekam na nowy :)
    @labilex

    OdpowiedzUsuń
  2. Jest ekstra, ale jak dla mnie trochę za krótki. Albo to ja za szybko go pochłonęłam ;)
    Czekam na nn :**
    @Epic40713354 <3

    OdpowiedzUsuń
  3. zdecydowanie za krótki! proszę o więcej Luke'a :d

    OdpowiedzUsuń
  4. Zajebiste. Ja nie moge. Ja chce jeszcze jeszcze jeszcze ! P.S bardzo się ciesze , że cię odnalazłam na tt ;* Nie moge sie doczekac nastepnego.

    OdpowiedzUsuń
  5. To opowiadanie jest genialne! Jeśli mogłabyś to informuj mnie na TT : @yeah_stubborn

    OdpowiedzUsuń